niedziela, 27 maja 2018

XXXVI

Maggie:
Mimo, że trasa dzieląca Londyn i Oxford, dokąd zmierzała Szatynka dzieliła godzina drogi, czas w pociągu dłużył się dziewczynie niemiłosiernie. Wciąż spoglądała na prywatny telefon, który wyłączyła zaraz po wyjeździe z Londynu, jakby czuła, że On już pisał, dzwonił. Że się martwi brakiem odzewu z jej strony. Na nowo musiała przypomnieć sobie dlaczego to robi. Dlaczego rzuciła wszystko. Całe dotychczasowe życie. Wszystkie znajomości, jakie zawarła do tej pory, ale też te, które przecież niedawno odzyskała. Poczuła do siebie niechęć, że znów ucieka.. "Ale to jedyne wyjście" - pomyślała. Otworzyła laptopa, by napisać do Doma. Usprawiedliwić się. Czuła, ze kontakt z muzykami to jedyne co chce zostawić w swoim życiu na dłużej. No i oczywiście Nick - "On teraz ma się kim zajmować. Lepiej, że nie zwale mu się znów na głowę ze swoimi durnymi problemami, rodem ściągniętymi z nowel dla młodzieży" - uśmiechnęła się pojmując bezsens sytuacji w jakiej się znalazła. Logując się do swojej poczty spodziewała się lawiny maili od Jude'a. Ale od jej wyjazdu minęło przecież kilka godzin, za wcześnie by się zamartwiać.

Napisała kilka słow Howardowi, w których wyjaśniła swój nagły wyjazd, że wypadła jej mega arcy ważna konferencja gdzieś na samym końcu świata, oraz, że nie wie ile to wszystko potrwa, ale będzie z muzykami w kontakcie.

Po części usatysfakcjonowana z wiadomości wysłała ją, a kilka minut później zadzwonił jej telefon służbowy. Drżącymi dłońmi i z sercem obijającym się mocno o żebra, wyciągnęła aparat i odetchnęła.

- A gdzież to jest sam koniec świata, hm? Bo siedze teraz przed globusem i nie uwierzysz... nie ma czegoś takiego! - zaśmiał się Dominic - a koncertujemy już naprawdę wszędzie na tą chwilę. Węszę ogromną ściemę

Maggie uśmiechnęła się z trudem, ale po kilku godzinach płaczu, była to jakaś odskocznia od ponurych myśli.

- Bo to małe miasto we Francji jest, wiesz? - bardzo dokładnie dobierała słowa i z trudem panowała nad głosem, by czasami jej nie zadrżał w nieodpowienim momencie.

- Co ci jest, mała? - spytał poważnie perkusista - przecież cie znam nie od dziś. Po to też się zabiera swoją kobietę na trase. Żeby ją lepiej poznać. A ja Cię znam doskonale, Maggie i wiem, że nagły wyjazd, odwołanie wszystkich swoich planów i wyłączony telefon to nie jest oznaka konferencji tylko doła wielkości Wielkiego Kanionu. Gdzie tak naprawdę jedziesz? - troska w głosie Doma była tak odczuwalna, że czarnooka nie wytrzymala i rozpłakała się.

- Nie mogę, Dom. Nie dam rady. To za dużo - wychlipiała i rozłączyła się.

Wszystkie najgorsze myśli, nagle uderzyły ją na powrót z taką mocą, że skuliła się na fotelu, by móc złapać oddech. Nigdy wcześniej nie czuła takiego bólu. Paraliżującego całe ciało. Modliła się w duchu by już być na miejscu. by ten ogromny ucisk w sercu nieco zelżał. Po kilkunastu minutach faktycznie w głośnikach dało się słyszeć ogłoszenie o kolejnej stacji. Maggie z trudem podniosła się z fotela i wzięła swoją walizkę. Na peronie dostrzegła znajomą sylwetkę swojego ojca. Pozwoliła łzom płynąć, kiedy wtuliła się w Toma Golda.

- Tatku... - załkała, tuląc się tak jak przed laty, kiedy to mała Maggie spadła z rowerka. Wtedy też ból i poczucie zawodu nie pozwalało dziewczynce na opanowanie łez, tak teraz te same uczucia sprawiały, że Maggie rozpadała się na miliony kawałeczków. Nie pamiętała drogi do domu. Nagle poczuła, że tuli się do matki, a zaraz potem leży już we własnym łóżku. Dość szybko zasnęła, ale nawet sen nie przynosił ukojenia.

Obudziła się następnego dnia, w samo południe. Rozglądając się po pokoju, zauważyła swoje stare książki, notatniki, listy, szkicowniki. Spojrzała ze smutnym uśmiechem na biurko, przy którym do późnych godzin nocnych rysowała swoje najlepsze prace, czytała książki, dięki którym pojeła zasady terapii psychologicznych

- Tyle decyzji zapadało przy tym biurku.. w tym pokoju.. może gdyby nie one, byłabym już w innym miejscu.. byłabym zupelnie kimś innym - szepneła i spojrzała na swoje odbicie w wysokim, starym lustrze, stojącym w rogu pokoju. W żaden sposób nie przypominała siebie. Włosy w nieładzie, resztki makijażu na twarzy, pomięte ubrania i ta twarz. Przerażająca twarz, nie wyrażająca żadnych emocji. Zeszła do kuchni, gdzie zastała swoich rodziców, rozmawiających o czymś szeptem.

- Nie musicie szeptac - powiedziała cicho - zaraz Wam wszystko opowiem. Ale najpierw chcę, żebyście coś przeczytali - położyła na stole czarną kopertę - nie oceniajcie mnie - poprosiła i wyszła z kuchni.



Droga nieznajoma,

Wiem kim jesteś, słyszałam bardzo dużo o Tobie. Ty zapewne wiesz kim ja jestem. Jestem smutną kobietą, zostawioną przez milość swojego życia. Jestem kobietą, która wraz z trójką dzieci postanowiła układać swoje życie od nowa...

Mam na imię Sadie.

Przez kilka lat Jude i ja byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Kiedy urodził sie Rafferty, mój kochany mąż był przy mnie, starał siędoglądał mnie, zapewniał mnie, ze wszystko będzie dobrze, ale ja coraz bardziej oddaliłam się od niego. Przestałam być sobą. Dziecko mnie przerażało. Bałam się je dotknąć... zrobić cokolwiek. Ale nie Jude. On wiedział co ma robić, jak trzymac naszego małego synka, by nie spadł, jak go kłaść do snu.. Ten stan otępienia, w którym się znalazłam trwał kilka maiecięcy...Potem kolejna ciąża. Już sama wiadomość przeraziła mnie. Wiedziałam co będzie dalej. Jude też wiedział, ucieszyl się na wieść o drugim dziecku, ale widziałam w jego oczach panikę. Lęk o mnie i o naszą wspólną przyszłość. Urodziła się Iris. Była cudowną, piękną dziewczynką. I znów ja wpadłam w skrajne otępienie. Zostawiłam mojego męża samego z dwójką małych dzieci. Zamknęłam się w swoim świecie. Chciałam to przeczekać. I faktycznie po kilku miesiącach wróciło moje dawne "ja". Śmiałam się, kochałam swoje dzieci, swojego męża. Chciałam dla nich jak najlepiej. Ale Jude już nie był tym samym mężczyzną. Stał się cierpliwy i ciepły, ale... Żar, jaki kiedyś rozgrzewał nasze ciała zniknął.Bezpowrotnie. I kiedy już myślałam, ze całkowicie straciłam najukochańszego mężczyznę, okazało się, ze spodziewam się trzeciego dziecka. Ta ciąża była inna. Byłam szczęśliwa. Bo był przy mnie. Kochal mnie jak jeszcze nigdy dotąd. Miałam wrażenie, że czarne chmury, które zawisły nad nami, rozeszły się. Że w końcu wstało dla nas słońce.Ale po porodzie nadeszło to co najgorsze. Mój umysł zamknąl się na wszelkie pozytywne rzeczy. Moje ciało straciło swój dotychczasowy wigor. Byłam załamana. Wtedy po raz pierwszy sięgnęłam po ostrze... Ból jaki sobie sprawiałam doprowadzał mnie na skraj... Nie myślałam już o niczym. Nic się nie liczyło..

I wtedy znów mój ukochany mie uratował. Robił to za każdym razem. Bo miał nadzieję. Kiedy ja zostałam poddana leczeniu, na niego spadły wszelkie obowiązki. Trójka malutkich dzieci dla tak młodego mężczyzny była obciążeniem nie do przejścia. Ale trwał z dziećmi. Kochał je. Po dłuższym czasie wróciłam do domu. Ale to nie był już mój dom. Zastałam tam zupełnie obcego mężczyznę, z obcą trójką dzieci. Nie odzyskałam swojego dawnego życia. Musiałam się wszystkiego uczyc od nowa. I kiedy już myślałam, że mi się udało, mój ukochany, mój rycerz, mój Anioł Stróż owiedział, że odchodzi. Rozumiałam jego decyzję, ale miałam żal do siebie. Ten sam żal czuję do dziś. Kiedy dzieci są już duże. Nigdy nie dał im odczuć swojej nieobecności. Zawsze pomagał i im i niekiedy też mnie. Ale wdawał się w kolejne romanse, układał sobie życie. Próbował. Spotkał Ciebie, droga Nieznajoma. Wiem, że pokochał Ciebie tak, jak kiedyś pokochał mnie. Albo i mocniej. Wiem, jakie fenomanalne uczucie kryje za sobą miłość. Miłość Jude'a. A ja już nie mogę.. Nie mam siły. Tyle razy próbowałam go prosić, by wrócił. Był ze mną. Za każdym razem słyszałam jedno imię.. Twoje imię, Nieznajoma.

Nie proszę Cię, byś go przekonała. Nie proszę Cię w zasadzie o nic. Chcę tylko zaznać szczęścia. Po raz ostatni. Ostrze, które trzymam teraz w rękach mnie nie zawiedzie.. Mam nadzieję.. Pozwól mi, Nieznajoma po raz ostatni spojrzeć w jego cudowne, błękitne oczy. Nie chcę żyć, kiedy nie będzie go przy mnie. Prosze pomóż mi, Nieznajoma....

Błagam.





Liz, drżącymi dłońmi wzięła list. Wytarła oczy i poszła do saloniku, w którym, jak sądziła, zastała Maggie, zwiniętą w kłębek na sofie

- Tak mi przykro kochanie - szepnęła do swojej córki, która, tak jak matka zaczęła płakać. Obie siedziały jakiś czas w tej pozycji.

-Nikt mi nie powie, że kobiety mają jakiś limit łez - stwierdził bardzo cicho Tom Gold, próbując nieco rozładować atmosferę - Mogłybyście zasilić niejedno jezioro na Wyspie... Maggie.. Twoja decyzja była samolubna. Odważna i szlachetna, ale.. samolubna - stwierdził - podczas gdy matka z córką próbowały siebie nawzajem uspokoić i pocieszyć, on sam przeczytał kilka razy nieszczęsny list. Wnioski, do jakich doszedł były... - Przecoeż ten aktor zakochany jest w Tobie jak jakiś szczeniak. tak przynajmniej piszą w gazetach - dokończył, pokazując córce dosyć obszerny artykuł z dużym zdjęciem Jude'a. Ale to nie był Jude. To był mężczyzna zmęczony, bardzo smutny, wręcz zrospaczony.

- O Boże - szepnęła Czarnooka, przyglądając się zdjęciu. Artykuł mówił o bolesnym rozstaniu aktora, przez które nie może dojść do siebie. Powołując się na "anonimowe" źródła, Brytyjczyk miał szukać swej ukochanej po całym mieście, zaglądając dosłownie pod każdy kamień.

W tym momencie zadzwonił telefon w kuchni.

- tato... - szepnęła Czarnooka, czując, że blednie. Minuta, dwie.. Napięcie i oczekiwanie na ojca było tak wielkie, że Maggie po jakiejś dłuższej chwili złapała się na tym, że wstrzymała powietrze. Tom wściekły jak jeszcze nigdy usiadł naprzeciw córki. Z groźną miną wpatrywał się w twarz córki. Ciemno brązowe oczy kontra oczy czarne.

- Wiesz kto dzwonił? - zagadnał bardzo niskiem głosem. Maggie wzdrygnęła się. Doskonale pamiętała wszystkie momenty, w których jej ojciec używał tego głosu. te momenty nigdy nie kończyły się dla niej dobrze - albo dostawała bardzo długi szlaban, albo lanie. A w późniejszych latach, długie wywody Toma kończyła katastrofalna kłótnia, po których tzw "ciche" dni trwały tygodniami. - Dzwoniły te papierowe hieny - wzdrygnął się. Jednak Maggie parsknęła śmiechem. Właśnie dlatego uwielbiała przyjeżdżać do rodziców. Potrafili -  może nie zawsze specjalnie - odwieść ją od ponurych myśli.

- Papierowe hieny.. Tato, Ty zawsze potrafisz.. - zaśmiała się bardzo cicho - podzwonią, podzwonią i przestaną. Po jakimś czasie zapomną. On też zapomni - wskazała podbródkiem na gazetę, z której patrzyła na Nią smutna twarz jej ukochanego - Nie moge wrócić - dodała nieco głośniej, może by przekonać samą siebie - nie potrafiłabym spojrzeć mu w oczy.

-A praca? - mama Liz odezwała się po bardzo długim czasie milczenia. Obserwowała swoją córkę, która zawsze imponowała jej trzeźwym podejściem do życia, uporem i twardością dorównywała ojcu, może dlatego tak dobrze sobie radziła. To co widziała mama Liz zaczynało ją niepokoić "Zawsze rozstania są ciężkie" - myślała - "ale Maggie nigdy nie wyglądała tak źle. Jakby odpuściła sobie wszelkie dotychczasowe starania"

- Mam bardzo długi urlop. Roczny. Chłopaki nie wiedzą co się dzieje, a w razie jakby dzwonili, to utrzymujcie, że jestem we Francji. Taka jest wersja oficjalna. Również dla Nicka - dodała, widząc otwierające się usta Toma - Pójde do siebie. Musze sie zdrzemnąć.

W pokoju było jasno i cicho. Białe meble idealnie współgrały z morską tapetą i obiciem ścian przy łóżku.Żółty dywanik, leżący tuż przy jednoosobowym łóżku od zawsze kojarzył się Szatynce z jej prywatnym słoneczkiem, nadającym blask jej pokoikowi. Zmierzając do lóżka przeszła obok dużego, starego lustra stojącego w rogu pokoju. Spojrzała na siebie, a w jej oczach stanęły łzy. Zgarbiona sylwetka, w zbyt dużych, wyciągnietych spodniach dresowych i w swetrze jej ojca. Włosy w nieładzie, nie umyte, posklejane, skóra w szarym kolorze, zaczynająca za bardzo opinać szczękę dziewczyny, oczy zapuchnięte, podkrążone i zaczerwienione. Usta ściągnięte. "Istny obraz nędzy i rozpaczy" - pomyślała czarnooka, odwracając się od lustra. Przechodząc do swojego łóżka, na podłogę rzuciła podprowadzoną gazetę, z której patrzył na nią smutno Jude. Widok jej ukochanego, w dodatku w takim stanie przyprawił dziewczynę o fizyczny, nieprzerwany ból. Jakby całe ciało zaczeło się nagle buntować decyzji, jaką podjęła Brytyjka. Jedyne o czym marzyła, to rzucić się na łóżko i zapomnieć o wszystkim. Nie miała pojęcia, ze to co najgorsze jest jeszcze przed nią....

niedziela, 6 maja 2018

XXXV

MAGGIE:



- Też Cię kocham Skarbie – szepnęła z czułością w głosie – a teraz muszę już kończyć, ktoś mi się do drzwi dobija, pewnie Nick czegoś zapomniał – zaśmiała się cicho
- Czyli odezwiesz się jutro? – niebieskooki poczuł nieprzyjemne mrowienie na karku, po prostu potrzebował usłyszeć potwierdzenie.
- No przecież! – kończe. Pa! – Maggie rozłączyła się. Kilka przecznic dalej, pewien Brytyjczyk otworzył drzwi swojego apartamentu za którymi stała…
- Iris! – prawie krzyknął na widok córki
- Tatek – wyłkała dziewczyna wtulając się w ojca – Przepraszam Cię, ze tak Cię nachodze i to tu, nie łatwo Cię znaleźć, ale.. Nasz dom stał się czymś w rodzaju… wariatkowa.. Ja już tam nie dam rady mieszkać – jęknęła panna Law…
- Siadaj i mów mi wszystko. Co Rafferty wymyślił?
- Atmosfera jest.. nie do zniesienia… Mama wciąż zamyka się w swoim gabinecie, jakby pisała jakąś powieśc, czy coś.. Nie raz słyszałam jak klnie, pisząc coś na komputerze.. Rafferty… zachowuje się dziwnie.. A Rudy.. Wciąż wykłócał się o coś z mamą. Próbował ją wybłagać, żeby skończyła, żeby dała spokój.. Nie wiem o co chodzi, bo zostałam odsunięta na plan boczny, tatek.. przygarnij mnie, dobrze? – z błaganiem w oczach wpatrywała się w zatroskaną twarz blondyna, który jedynie skinął głową. Całą noc czuwał przy śpiącej brunetce. Zastanawiał się, co tak strasznego musiało się stać, by Mała uciekła z domu…
                                               *
Maggie po zakończonej rozmowie podbiegła do drzwi, za którymi spodziewała się ujrzeć swojego współpracownika. Jakież wielkie było jej zdziwienie, kiedy zamiast Nicka ujrzała… Młodszego syna Jude’a – Rafferty’ego.
- Przepraszam, ze tak późno.. ale… Chciałbym z Tobą o czymś porozmawiać – rzekł spokojnie. Maggie jednak nie podobał się wyraz jego twarzy.. Jakby żal i smutek były maską czegoś zupełnie innego.. co to było?..
- Wejdź.
- Mam dla Ciebie jeszcze list. Od mamy – podał Maggie dośc grubą, czarną kopertę. Po czym usiadł i westchnął.
                                                                       ***
Rafferty wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Brytyjka z lekko uchylonymi ustami wciąż wpatrywała się w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem usłyszała najgorsze z możliwych rzeczy. W głowie huczało jej od natłoku myśli. I jeszcze „wyraz twarzy tego chłopaka” – myślała – „Jakby na ułamek sekundy żal i smutek znikły, a zastąpił je wyraz mściwości i okrucieństwa”. Spojrzała na trzymajacą w dłoniach kopertę, która momentalnie zaczeła jej ciążyć. Drżącymi rękami otworzyła ją. A z każdym czytanym słowem ból w środku pogłębiał się.. Łez przybywało, a rozpacz, która pojawiła się niewiadomo skąd – zawładnęła całkowicie jej duszą.
            Całą noc przesiedziała w wielkim, wygodnym fotelu. Płakała. List od Sadie leżał nieopodal na podłodze. Nie zniszczyła go, na wypadek, gdyby kiedyś przyszło jej do głowy wrócić. Skąd? Tego jeszcze nie wiedziała. Ale pewna była jednego: musi jak najszybciej zniknąć. Niejednokrotnie podczas tej nocy starała się przekonać samą siebie, ze może pozostanie na miejscu będzie możliwe, słuszne, ale w uszach wciąż dźwięczały jej słowa Rafferty’ego… „Błagam… Nie chcę stracić mamy.. Wystarczy, ze odszedł od nas ojciec.. Proszę…” . Widziała łzy w oczach chłopaka. Kilka razy potrafiła poradzić osobom poddanym takiemu właśnie szantażowi emocjonalnemu, ale nigdy nie przypuszczała, ze jej samej się to zdarzy. Nie mogła powstrzymać łez, które obficie spływały po jej twarzy. Na myśl, że nigdy więcej nie zobaczy tego cudownego uśmiechu, nie spojrzy w niesamowite, niebieskie oczy Jude’a, ciałem Maggie wstrząsały dreszcze. Czuła wręcz jak pod wpływem decyzji jej serce rozbija się na milion malutkich kawałeczków.”Ale tak trzeba” – myślała – „Nie jestem na tyle silna, by wytrzymac tej presji.. Nie chce mieć rąk splamionych krwią tej nieszczęsnej kobiety…”.
„Ale możesz krzywdzić w najbardziej obrzydliwy sposób mężczyznę, którego pokochałaś nad życie?” – odezwał się złośliwy głosik jej sumienia. Zamknęła oczy..
- Muszę – rzekła cicho. Podjęła decyzję. Zostało tylko wcielić ją w życie. Powoli weszła do swojej sypialni, nie patrząc nawet na łóżko,  wyciągnęła wszystkie torby, jakie miała. Spakowała się w niecałe pół godziny.
- Co Ty robisz? – usłyszała za sobą głos Bena. Podskoczyła ze strachu, a potem spojrzała ze smutkiem na Owena.
- Wyjeżdżam
- Maggie – Ben podszedł do czarnookiej, chcąc ją przytulić, ale dziewczyna szybko się odsunęła.
- Nie. Nie mogę tu dłużej zostać – streszczenie całej sytuacji zajęło Maggie niecałe pięć minut. Kiedy skończyła, jej przyjaciel zbladł. A po chwili kiwnął głową, na znak, ze rozumie – dziękuję Ci – szepnęła, ocierając mokre policzki – Wiesz o tym tylko Ty. I tak ma pozostać – zastrzegła
- A Nick? Brian?
- Wzięłam sobie właśnie roczny urlop. Przysługuje mi. Mam nadzieje, ze jakoś mnie wytłumaczysz bratu...
- W takim razie gdzie będziesz?
Szatynka zawahała się. Doskonale wiedziała, dokąd chce jechać. Ale skoro ma zniknąć, nikt nie może wiedzieć o tym. Nawet Nick.
- Mam bilet do Chorwacji, ale z przesiadką w Paryżu. Kto wie.. może tam zostanę? – skłamała szybko. Zabrała walizki i zeszła na dół. Zadzwoniła po taksówkę i usiadła na swoim wcześniejszym miejscu. Zanim to zrobiła, zabrała długi list, który towarzyszył jej przez całą noc, chowając do kieszeni.
            Taksówka zjawiła się niecałe 15 minut później. Maggie wstała, otrzepując niewidzialny pyłek ze spodni. Starała się zapanować nad swoją twarzą, by nie patrzeć na Nicka. Jednak chwilę póżniej czuła jego ramiona oplatające jej pas. Wtuliła się w niego.
– I nic mu nie mów. Proszę – spojrzała w oczy Bena który lekko się uśmiechnął.
- Nie martw się, dam sobie rade. Szkoda tylko,z ę to nie jest byle jaki chłoptuś, ale facet Twojego życia. Ale w zaistniałej sytuacji.. Rozumiem Cię i podziwiam. – przytulił po raz ostatni. Wziął walizki Brytyjki i wyszedł wraz z nią. Pomógł jej zapakować się do pojazdu i zamknął drzwiczki za czarnooką. 

-Gdzie jedziemy? - Odpowiedź mogła być dla Maggie tylko jedna...
- Lotnisko. Szybko.
Port Lotniczy wyglądał nieco inaczej - jakby chciał się pożegnać - pomyślałą Szatynka, stojąc przed głównym wejściem. Odetchnęła bardzo głęboko i udała się kupić bilet. Na jej nieszczęście lot do Londynu spóźniał się, pzrzez co dziewczyna zamiast dwóch, musiała na lotnisku spędzić trzy godziny. Usiadła w najdalszym kącie poczekalni, założyła słuchawki i włączyła muzykę. Jak zawsze w ciężkich momentach kojące dźwięki szarpanej przez Matta gitary, nieco odstresowały dziewczynę. Nim się obejrzała,k wywoływali lot do Londynu, więc Maggie podniosła się i udała do odpowiedniej bramki.
Dziesięco godzinny lot dla Szatynki był prawdziwą udręką. Cała zesztywniała na ciele i otępiała emocjonalnie wyszła do hali przylotów. Jedyne czego teraz chciała to usłyszeć jedyny miły dla siebie głos. Wyciągnęła po raz ostatni swój prywatny telefon, by wybrac numer swojej matki.
- Mamo… - wyłkała – Mamo…
- O której ojciec ma po Ciebie wyjechać na dworzec? Bo rozumiem, ze do nas jedziesz? – Spytała Liz. Słysząc załamany głos swojej córki.
- Za jakąś godzinę powinnam być na miejscu – prawie wyszeptała szatynka – Przepraszam,z ę tak bez zapowiedzi, ale..
- Nie rozśmieszaj mnie – przerwała jej matka – czekamy na Ciebie. Zobaczysz. Wszystko się jakoś ułoży – pocieszyła córkę, która po tych słowach rozłączyła się.
Czarnooka cała drogę tępo wpatrywała się w zmieniający się za szybą pociągu krajobraz. Próbowała za wszelką cenę wyłączyć myśli. Próbowała skupić swoją uwagę na czymkolwiek innym, jednak próby czytania gazety, słuchania muzyki, czy chociażby rysowania prostych szlaczków na pustej kartce szybko spęzły na niczym.