MAGGIE:
- Też Cię kocham Skarbie –
szepnęła z czułością w głosie – a teraz muszę już kończyć, ktoś mi się do drzwi
dobija, pewnie Nick czegoś zapomniał – zaśmiała się cicho
- Czyli odezwiesz się jutro? –
niebieskooki poczuł nieprzyjemne mrowienie na karku, po prostu potrzebował
usłyszeć potwierdzenie.
- No przecież! – kończe. Pa!
– Maggie rozłączyła się. Kilka przecznic dalej, pewien Brytyjczyk otworzył
drzwi swojego apartamentu za którymi stała…
- Iris! – prawie krzyknął na
widok córki
- Tatek – wyłkała dziewczyna
wtulając się w ojca – Przepraszam Cię, ze tak Cię nachodze i to tu, nie łatwo
Cię znaleźć, ale.. Nasz dom stał się czymś w rodzaju… wariatkowa.. Ja już tam
nie dam rady mieszkać – jęknęła panna Law…
- Siadaj i mów mi wszystko.
Co Rafferty wymyślił?
- Atmosfera jest.. nie do
zniesienia… Mama wciąż zamyka się w swoim gabinecie, jakby pisała jakąś
powieśc, czy coś.. Nie raz słyszałam jak klnie, pisząc coś na komputerze..
Rafferty… zachowuje się dziwnie.. A Rudy.. Wciąż wykłócał się o coś z mamą.
Próbował ją wybłagać, żeby skończyła, żeby dała spokój.. Nie wiem o co chodzi,
bo zostałam odsunięta na plan boczny, tatek.. przygarnij mnie, dobrze? – z
błaganiem w oczach wpatrywała się w zatroskaną twarz blondyna, który jedynie
skinął głową. Całą noc czuwał przy śpiącej brunetce. Zastanawiał się, co tak
strasznego musiało się stać, by Mała uciekła z domu…
*
Maggie po zakończonej
rozmowie podbiegła do drzwi, za którymi spodziewała się ujrzeć swojego współpracownika. Jakież wielkie było jej zdziwienie, kiedy zamiast
Nicka ujrzała… Młodszego syna Jude’a – Rafferty’ego.
- Przepraszam, ze tak późno..
ale… Chciałbym z Tobą o czymś porozmawiać – rzekł spokojnie. Maggie jednak nie
podobał się wyraz jego twarzy.. Jakby żal i smutek były maską czegoś zupełnie
innego.. co to było?..
- Wejdź.
- Mam dla Ciebie jeszcze
list. Od mamy – podał Maggie dośc grubą, czarną kopertę. Po czym usiadł i
westchnął.
***
Rafferty wyszedł,
zatrzaskując za sobą drzwi. Brytyjka z lekko uchylonymi ustami wciąż wpatrywała
się w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem usłyszała najgorsze z możliwych
rzeczy. W głowie huczało jej od natłoku myśli. I jeszcze „wyraz twarzy tego chłopaka”
– myślała – „Jakby na ułamek sekundy żal i smutek znikły, a zastąpił je wyraz
mściwości i okrucieństwa”. Spojrzała na trzymajacą w dłoniach kopertę, która
momentalnie zaczeła jej ciążyć. Drżącymi rękami otworzyła ją. A z każdym
czytanym słowem ból w środku pogłębiał się.. Łez przybywało, a rozpacz, która
pojawiła się niewiadomo skąd – zawładnęła całkowicie jej duszą.
Całą noc przesiedziała w wielkim, wygodnym fotelu.
Płakała. List od Sadie leżał nieopodal na podłodze. Nie zniszczyła go, na
wypadek, gdyby kiedyś przyszło jej do głowy wrócić. Skąd? Tego jeszcze nie
wiedziała. Ale pewna była jednego: musi jak najszybciej zniknąć. Niejednokrotnie
podczas tej nocy starała się przekonać samą siebie, ze może pozostanie na
miejscu będzie możliwe, słuszne, ale w uszach wciąż dźwięczały jej słowa Rafferty’ego…
„Błagam… Nie chcę stracić mamy.. Wystarczy, ze odszedł od nas ojciec.. Proszę…”
. Widziała łzy w oczach chłopaka. Kilka razy potrafiła poradzić osobom poddanym
takiemu właśnie szantażowi emocjonalnemu, ale nigdy nie przypuszczała, ze jej
samej się to zdarzy. Nie mogła powstrzymać łez, które obficie spływały po jej
twarzy. Na myśl, że nigdy więcej nie zobaczy tego cudownego uśmiechu, nie
spojrzy w niesamowite, niebieskie oczy Jude’a, ciałem Maggie wstrząsały
dreszcze. Czuła wręcz jak pod wpływem decyzji jej serce rozbija się na milion
malutkich kawałeczków.”Ale tak trzeba” – myślała – „Nie jestem na tyle silna,
by wytrzymac tej presji.. Nie chce mieć rąk splamionych krwią tej nieszczęsnej
kobiety…”.
„Ale możesz krzywdzić w
najbardziej obrzydliwy sposób mężczyznę, którego pokochałaś nad życie?” –
odezwał się złośliwy głosik jej sumienia. Zamknęła oczy..
- Muszę – rzekła cicho.
Podjęła decyzję. Zostało tylko wcielić ją w życie. Powoli weszła do swojej
sypialni, nie patrząc nawet na łóżko,
wyciągnęła wszystkie torby, jakie miała. Spakowała się w niecałe pół
godziny.
- Co Ty robisz? – usłyszała
za sobą głos Bena. Podskoczyła ze strachu, a potem spojrzała ze smutkiem
na Owena.
- Wyjeżdżam
- Maggie – Ben podszedł do
czarnookiej, chcąc ją przytulić, ale dziewczyna szybko się odsunęła.
- Nie. Nie mogę tu
dłużej zostać – streszczenie całej sytuacji zajęło Maggie niecałe pięć minut.
Kiedy skończyła, jej przyjaciel zbladł. A po chwili kiwnął głową, na
znak, ze rozumie – dziękuję Ci – szepnęła, ocierając mokre policzki – Wiesz o
tym tylko Ty. I tak ma pozostać – zastrzegła
- A Nick? Brian?
- Wzięłam sobie właśnie roczny urlop.
Przysługuje mi. Mam nadzieje, ze jakoś mnie wytłumaczysz bratu...
- W takim razie gdzie
będziesz?
Szatynka zawahała się.
Doskonale wiedziała, dokąd chce jechać. Ale skoro ma zniknąć, nikt nie może
wiedzieć o tym. Nawet Nick.
- Mam bilet do Chorwacji, ale
z przesiadką w Paryżu. Kto wie.. może tam zostanę? – skłamała szybko. Zabrała
walizki i zeszła na dół. Zadzwoniła po taksówkę i usiadła na swoim
wcześniejszym miejscu. Zanim to zrobiła, zabrała długi list, który towarzyszył
jej przez całą noc, chowając do kieszeni.
Taksówka zjawiła się niecałe 15 minut później. Maggie
wstała, otrzepując niewidzialny pyłek ze spodni. Starała się zapanować nad
swoją twarzą, by nie patrzeć na Nicka. Jednak chwilę póżniej czuła jego ramiona
oplatające jej pas. Wtuliła się w niego.
– I nic mu nie mów. Proszę –
spojrzała w oczy Bena który lekko się uśmiechnął.
- Nie martw się, dam sobie
rade.
Szkoda tylko,z ę to nie jest byle jaki chłoptuś, ale facet Twojego życia. Ale w
zaistniałej sytuacji.. Rozumiem Cię i podziwiam. –
przytulił po raz ostatni. Wziął walizki Brytyjki i wyszedł wraz z nią. Pomógł
jej zapakować się do pojazdu i zamknął drzwiczki za czarnooką.
-Gdzie jedziemy? - Odpowiedź
mogła być dla Maggie tylko jedna...
- Lotnisko. Szybko.
Port Lotniczy wyglądał nieco
inaczej - jakby chciał się pożegnać -
pomyślałą Szatynka, stojąc przed głównym wejściem. Odetchnęła bardzo głęboko i
udała się kupić bilet. Na jej nieszczęście lot do Londynu spóźniał się, pzrzez
co dziewczyna zamiast dwóch, musiała na lotnisku spędzić trzy godziny. Usiadła
w najdalszym kącie poczekalni, założyła słuchawki i włączyła muzykę. Jak zawsze
w ciężkich momentach kojące dźwięki szarpanej przez Matta gitary, nieco
odstresowały dziewczynę. Nim się obejrzała,k wywoływali lot do Londynu, więc
Maggie podniosła się i udała do odpowiedniej bramki.
Dziesięco godzinny lot dla
Szatynki był prawdziwą udręką. Cała zesztywniała na ciele i otępiała
emocjonalnie wyszła do hali przylotów. Jedyne czego teraz chciała to usłyszeć
jedyny miły dla siebie głos. Wyciągnęła po raz ostatni swój prywatny telefon,
by wybrac numer swojej matki.
- Mamo… - wyłkała – Mamo…
- O której ojciec ma po
Ciebie wyjechać na dworzec? Bo rozumiem, ze do nas jedziesz? – Spytała Liz.
Słysząc załamany głos swojej córki.
- Za jakąś godzinę
powinnam być na miejscu – prawie wyszeptała szatynka – Przepraszam,z ę tak bez
zapowiedzi, ale..
- Nie rozśmieszaj mnie –
przerwała jej matka – czekamy na Ciebie. Zobaczysz. Wszystko się jakoś ułoży –
pocieszyła córkę, która po tych słowach rozłączyła się.
Czarnooka cała drogę tępo
wpatrywała się w zmieniający się za szybą pociągu krajobraz. Próbowała za
wszelką cenę wyłączyć myśli. Próbowała skupić swoją uwagę na czymkolwiek innym,
jednak próby czytania gazety, słuchania muzyki, czy chociażby rysowania
prostych szlaczków na pustej kartce szybko spęzły na niczym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz