niedziela, 6 maja 2018

XXXV

MAGGIE:



- Też Cię kocham Skarbie – szepnęła z czułością w głosie – a teraz muszę już kończyć, ktoś mi się do drzwi dobija, pewnie Nick czegoś zapomniał – zaśmiała się cicho
- Czyli odezwiesz się jutro? – niebieskooki poczuł nieprzyjemne mrowienie na karku, po prostu potrzebował usłyszeć potwierdzenie.
- No przecież! – kończe. Pa! – Maggie rozłączyła się. Kilka przecznic dalej, pewien Brytyjczyk otworzył drzwi swojego apartamentu za którymi stała…
- Iris! – prawie krzyknął na widok córki
- Tatek – wyłkała dziewczyna wtulając się w ojca – Przepraszam Cię, ze tak Cię nachodze i to tu, nie łatwo Cię znaleźć, ale.. Nasz dom stał się czymś w rodzaju… wariatkowa.. Ja już tam nie dam rady mieszkać – jęknęła panna Law…
- Siadaj i mów mi wszystko. Co Rafferty wymyślił?
- Atmosfera jest.. nie do zniesienia… Mama wciąż zamyka się w swoim gabinecie, jakby pisała jakąś powieśc, czy coś.. Nie raz słyszałam jak klnie, pisząc coś na komputerze.. Rafferty… zachowuje się dziwnie.. A Rudy.. Wciąż wykłócał się o coś z mamą. Próbował ją wybłagać, żeby skończyła, żeby dała spokój.. Nie wiem o co chodzi, bo zostałam odsunięta na plan boczny, tatek.. przygarnij mnie, dobrze? – z błaganiem w oczach wpatrywała się w zatroskaną twarz blondyna, który jedynie skinął głową. Całą noc czuwał przy śpiącej brunetce. Zastanawiał się, co tak strasznego musiało się stać, by Mała uciekła z domu…
                                               *
Maggie po zakończonej rozmowie podbiegła do drzwi, za którymi spodziewała się ujrzeć swojego współpracownika. Jakież wielkie było jej zdziwienie, kiedy zamiast Nicka ujrzała… Młodszego syna Jude’a – Rafferty’ego.
- Przepraszam, ze tak późno.. ale… Chciałbym z Tobą o czymś porozmawiać – rzekł spokojnie. Maggie jednak nie podobał się wyraz jego twarzy.. Jakby żal i smutek były maską czegoś zupełnie innego.. co to było?..
- Wejdź.
- Mam dla Ciebie jeszcze list. Od mamy – podał Maggie dośc grubą, czarną kopertę. Po czym usiadł i westchnął.
                                                                       ***
Rafferty wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Brytyjka z lekko uchylonymi ustami wciąż wpatrywała się w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem usłyszała najgorsze z możliwych rzeczy. W głowie huczało jej od natłoku myśli. I jeszcze „wyraz twarzy tego chłopaka” – myślała – „Jakby na ułamek sekundy żal i smutek znikły, a zastąpił je wyraz mściwości i okrucieństwa”. Spojrzała na trzymajacą w dłoniach kopertę, która momentalnie zaczeła jej ciążyć. Drżącymi rękami otworzyła ją. A z każdym czytanym słowem ból w środku pogłębiał się.. Łez przybywało, a rozpacz, która pojawiła się niewiadomo skąd – zawładnęła całkowicie jej duszą.
            Całą noc przesiedziała w wielkim, wygodnym fotelu. Płakała. List od Sadie leżał nieopodal na podłodze. Nie zniszczyła go, na wypadek, gdyby kiedyś przyszło jej do głowy wrócić. Skąd? Tego jeszcze nie wiedziała. Ale pewna była jednego: musi jak najszybciej zniknąć. Niejednokrotnie podczas tej nocy starała się przekonać samą siebie, ze może pozostanie na miejscu będzie możliwe, słuszne, ale w uszach wciąż dźwięczały jej słowa Rafferty’ego… „Błagam… Nie chcę stracić mamy.. Wystarczy, ze odszedł od nas ojciec.. Proszę…” . Widziała łzy w oczach chłopaka. Kilka razy potrafiła poradzić osobom poddanym takiemu właśnie szantażowi emocjonalnemu, ale nigdy nie przypuszczała, ze jej samej się to zdarzy. Nie mogła powstrzymać łez, które obficie spływały po jej twarzy. Na myśl, że nigdy więcej nie zobaczy tego cudownego uśmiechu, nie spojrzy w niesamowite, niebieskie oczy Jude’a, ciałem Maggie wstrząsały dreszcze. Czuła wręcz jak pod wpływem decyzji jej serce rozbija się na milion malutkich kawałeczków.”Ale tak trzeba” – myślała – „Nie jestem na tyle silna, by wytrzymac tej presji.. Nie chce mieć rąk splamionych krwią tej nieszczęsnej kobiety…”.
„Ale możesz krzywdzić w najbardziej obrzydliwy sposób mężczyznę, którego pokochałaś nad życie?” – odezwał się złośliwy głosik jej sumienia. Zamknęła oczy..
- Muszę – rzekła cicho. Podjęła decyzję. Zostało tylko wcielić ją w życie. Powoli weszła do swojej sypialni, nie patrząc nawet na łóżko,  wyciągnęła wszystkie torby, jakie miała. Spakowała się w niecałe pół godziny.
- Co Ty robisz? – usłyszała za sobą głos Bena. Podskoczyła ze strachu, a potem spojrzała ze smutkiem na Owena.
- Wyjeżdżam
- Maggie – Ben podszedł do czarnookiej, chcąc ją przytulić, ale dziewczyna szybko się odsunęła.
- Nie. Nie mogę tu dłużej zostać – streszczenie całej sytuacji zajęło Maggie niecałe pięć minut. Kiedy skończyła, jej przyjaciel zbladł. A po chwili kiwnął głową, na znak, ze rozumie – dziękuję Ci – szepnęła, ocierając mokre policzki – Wiesz o tym tylko Ty. I tak ma pozostać – zastrzegła
- A Nick? Brian?
- Wzięłam sobie właśnie roczny urlop. Przysługuje mi. Mam nadzieje, ze jakoś mnie wytłumaczysz bratu...
- W takim razie gdzie będziesz?
Szatynka zawahała się. Doskonale wiedziała, dokąd chce jechać. Ale skoro ma zniknąć, nikt nie może wiedzieć o tym. Nawet Nick.
- Mam bilet do Chorwacji, ale z przesiadką w Paryżu. Kto wie.. może tam zostanę? – skłamała szybko. Zabrała walizki i zeszła na dół. Zadzwoniła po taksówkę i usiadła na swoim wcześniejszym miejscu. Zanim to zrobiła, zabrała długi list, który towarzyszył jej przez całą noc, chowając do kieszeni.
            Taksówka zjawiła się niecałe 15 minut później. Maggie wstała, otrzepując niewidzialny pyłek ze spodni. Starała się zapanować nad swoją twarzą, by nie patrzeć na Nicka. Jednak chwilę póżniej czuła jego ramiona oplatające jej pas. Wtuliła się w niego.
– I nic mu nie mów. Proszę – spojrzała w oczy Bena który lekko się uśmiechnął.
- Nie martw się, dam sobie rade. Szkoda tylko,z ę to nie jest byle jaki chłoptuś, ale facet Twojego życia. Ale w zaistniałej sytuacji.. Rozumiem Cię i podziwiam. – przytulił po raz ostatni. Wziął walizki Brytyjki i wyszedł wraz z nią. Pomógł jej zapakować się do pojazdu i zamknął drzwiczki za czarnooką. 

-Gdzie jedziemy? - Odpowiedź mogła być dla Maggie tylko jedna...
- Lotnisko. Szybko.
Port Lotniczy wyglądał nieco inaczej - jakby chciał się pożegnać - pomyślałą Szatynka, stojąc przed głównym wejściem. Odetchnęła bardzo głęboko i udała się kupić bilet. Na jej nieszczęście lot do Londynu spóźniał się, pzrzez co dziewczyna zamiast dwóch, musiała na lotnisku spędzić trzy godziny. Usiadła w najdalszym kącie poczekalni, założyła słuchawki i włączyła muzykę. Jak zawsze w ciężkich momentach kojące dźwięki szarpanej przez Matta gitary, nieco odstresowały dziewczynę. Nim się obejrzała,k wywoływali lot do Londynu, więc Maggie podniosła się i udała do odpowiedniej bramki.
Dziesięco godzinny lot dla Szatynki był prawdziwą udręką. Cała zesztywniała na ciele i otępiała emocjonalnie wyszła do hali przylotów. Jedyne czego teraz chciała to usłyszeć jedyny miły dla siebie głos. Wyciągnęła po raz ostatni swój prywatny telefon, by wybrac numer swojej matki.
- Mamo… - wyłkała – Mamo…
- O której ojciec ma po Ciebie wyjechać na dworzec? Bo rozumiem, ze do nas jedziesz? – Spytała Liz. Słysząc załamany głos swojej córki.
- Za jakąś godzinę powinnam być na miejscu – prawie wyszeptała szatynka – Przepraszam,z ę tak bez zapowiedzi, ale..
- Nie rozśmieszaj mnie – przerwała jej matka – czekamy na Ciebie. Zobaczysz. Wszystko się jakoś ułoży – pocieszyła córkę, która po tych słowach rozłączyła się.
Czarnooka cała drogę tępo wpatrywała się w zmieniający się za szybą pociągu krajobraz. Próbowała za wszelką cenę wyłączyć myśli. Próbowała skupić swoją uwagę na czymkolwiek innym, jednak próby czytania gazety, słuchania muzyki, czy chociażby rysowania prostych szlaczków na pustej kartce szybko spęzły na niczym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz