niedziela, 27 maja 2018

XXXVI

Maggie:
Mimo, że trasa dzieląca Londyn i Oxford, dokąd zmierzała Szatynka dzieliła godzina drogi, czas w pociągu dłużył się dziewczynie niemiłosiernie. Wciąż spoglądała na prywatny telefon, który wyłączyła zaraz po wyjeździe z Londynu, jakby czuła, że On już pisał, dzwonił. Że się martwi brakiem odzewu z jej strony. Na nowo musiała przypomnieć sobie dlaczego to robi. Dlaczego rzuciła wszystko. Całe dotychczasowe życie. Wszystkie znajomości, jakie zawarła do tej pory, ale też te, które przecież niedawno odzyskała. Poczuła do siebie niechęć, że znów ucieka.. "Ale to jedyne wyjście" - pomyślała. Otworzyła laptopa, by napisać do Doma. Usprawiedliwić się. Czuła, ze kontakt z muzykami to jedyne co chce zostawić w swoim życiu na dłużej. No i oczywiście Nick - "On teraz ma się kim zajmować. Lepiej, że nie zwale mu się znów na głowę ze swoimi durnymi problemami, rodem ściągniętymi z nowel dla młodzieży" - uśmiechnęła się pojmując bezsens sytuacji w jakiej się znalazła. Logując się do swojej poczty spodziewała się lawiny maili od Jude'a. Ale od jej wyjazdu minęło przecież kilka godzin, za wcześnie by się zamartwiać.

Napisała kilka słow Howardowi, w których wyjaśniła swój nagły wyjazd, że wypadła jej mega arcy ważna konferencja gdzieś na samym końcu świata, oraz, że nie wie ile to wszystko potrwa, ale będzie z muzykami w kontakcie.

Po części usatysfakcjonowana z wiadomości wysłała ją, a kilka minut później zadzwonił jej telefon służbowy. Drżącymi dłońmi i z sercem obijającym się mocno o żebra, wyciągnęła aparat i odetchnęła.

- A gdzież to jest sam koniec świata, hm? Bo siedze teraz przed globusem i nie uwierzysz... nie ma czegoś takiego! - zaśmiał się Dominic - a koncertujemy już naprawdę wszędzie na tą chwilę. Węszę ogromną ściemę

Maggie uśmiechnęła się z trudem, ale po kilku godzinach płaczu, była to jakaś odskocznia od ponurych myśli.

- Bo to małe miasto we Francji jest, wiesz? - bardzo dokładnie dobierała słowa i z trudem panowała nad głosem, by czasami jej nie zadrżał w nieodpowienim momencie.

- Co ci jest, mała? - spytał poważnie perkusista - przecież cie znam nie od dziś. Po to też się zabiera swoją kobietę na trase. Żeby ją lepiej poznać. A ja Cię znam doskonale, Maggie i wiem, że nagły wyjazd, odwołanie wszystkich swoich planów i wyłączony telefon to nie jest oznaka konferencji tylko doła wielkości Wielkiego Kanionu. Gdzie tak naprawdę jedziesz? - troska w głosie Doma była tak odczuwalna, że czarnooka nie wytrzymala i rozpłakała się.

- Nie mogę, Dom. Nie dam rady. To za dużo - wychlipiała i rozłączyła się.

Wszystkie najgorsze myśli, nagle uderzyły ją na powrót z taką mocą, że skuliła się na fotelu, by móc złapać oddech. Nigdy wcześniej nie czuła takiego bólu. Paraliżującego całe ciało. Modliła się w duchu by już być na miejscu. by ten ogromny ucisk w sercu nieco zelżał. Po kilkunastu minutach faktycznie w głośnikach dało się słyszeć ogłoszenie o kolejnej stacji. Maggie z trudem podniosła się z fotela i wzięła swoją walizkę. Na peronie dostrzegła znajomą sylwetkę swojego ojca. Pozwoliła łzom płynąć, kiedy wtuliła się w Toma Golda.

- Tatku... - załkała, tuląc się tak jak przed laty, kiedy to mała Maggie spadła z rowerka. Wtedy też ból i poczucie zawodu nie pozwalało dziewczynce na opanowanie łez, tak teraz te same uczucia sprawiały, że Maggie rozpadała się na miliony kawałeczków. Nie pamiętała drogi do domu. Nagle poczuła, że tuli się do matki, a zaraz potem leży już we własnym łóżku. Dość szybko zasnęła, ale nawet sen nie przynosił ukojenia.

Obudziła się następnego dnia, w samo południe. Rozglądając się po pokoju, zauważyła swoje stare książki, notatniki, listy, szkicowniki. Spojrzała ze smutnym uśmiechem na biurko, przy którym do późnych godzin nocnych rysowała swoje najlepsze prace, czytała książki, dięki którym pojeła zasady terapii psychologicznych

- Tyle decyzji zapadało przy tym biurku.. w tym pokoju.. może gdyby nie one, byłabym już w innym miejscu.. byłabym zupelnie kimś innym - szepneła i spojrzała na swoje odbicie w wysokim, starym lustrze, stojącym w rogu pokoju. W żaden sposób nie przypominała siebie. Włosy w nieładzie, resztki makijażu na twarzy, pomięte ubrania i ta twarz. Przerażająca twarz, nie wyrażająca żadnych emocji. Zeszła do kuchni, gdzie zastała swoich rodziców, rozmawiających o czymś szeptem.

- Nie musicie szeptac - powiedziała cicho - zaraz Wam wszystko opowiem. Ale najpierw chcę, żebyście coś przeczytali - położyła na stole czarną kopertę - nie oceniajcie mnie - poprosiła i wyszła z kuchni.



Droga nieznajoma,

Wiem kim jesteś, słyszałam bardzo dużo o Tobie. Ty zapewne wiesz kim ja jestem. Jestem smutną kobietą, zostawioną przez milość swojego życia. Jestem kobietą, która wraz z trójką dzieci postanowiła układać swoje życie od nowa...

Mam na imię Sadie.

Przez kilka lat Jude i ja byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Kiedy urodził sie Rafferty, mój kochany mąż był przy mnie, starał siędoglądał mnie, zapewniał mnie, ze wszystko będzie dobrze, ale ja coraz bardziej oddaliłam się od niego. Przestałam być sobą. Dziecko mnie przerażało. Bałam się je dotknąć... zrobić cokolwiek. Ale nie Jude. On wiedział co ma robić, jak trzymac naszego małego synka, by nie spadł, jak go kłaść do snu.. Ten stan otępienia, w którym się znalazłam trwał kilka maiecięcy...Potem kolejna ciąża. Już sama wiadomość przeraziła mnie. Wiedziałam co będzie dalej. Jude też wiedział, ucieszyl się na wieść o drugim dziecku, ale widziałam w jego oczach panikę. Lęk o mnie i o naszą wspólną przyszłość. Urodziła się Iris. Była cudowną, piękną dziewczynką. I znów ja wpadłam w skrajne otępienie. Zostawiłam mojego męża samego z dwójką małych dzieci. Zamknęłam się w swoim świecie. Chciałam to przeczekać. I faktycznie po kilku miesiącach wróciło moje dawne "ja". Śmiałam się, kochałam swoje dzieci, swojego męża. Chciałam dla nich jak najlepiej. Ale Jude już nie był tym samym mężczyzną. Stał się cierpliwy i ciepły, ale... Żar, jaki kiedyś rozgrzewał nasze ciała zniknął.Bezpowrotnie. I kiedy już myślałam, ze całkowicie straciłam najukochańszego mężczyznę, okazało się, ze spodziewam się trzeciego dziecka. Ta ciąża była inna. Byłam szczęśliwa. Bo był przy mnie. Kochal mnie jak jeszcze nigdy dotąd. Miałam wrażenie, że czarne chmury, które zawisły nad nami, rozeszły się. Że w końcu wstało dla nas słońce.Ale po porodzie nadeszło to co najgorsze. Mój umysł zamknąl się na wszelkie pozytywne rzeczy. Moje ciało straciło swój dotychczasowy wigor. Byłam załamana. Wtedy po raz pierwszy sięgnęłam po ostrze... Ból jaki sobie sprawiałam doprowadzał mnie na skraj... Nie myślałam już o niczym. Nic się nie liczyło..

I wtedy znów mój ukochany mie uratował. Robił to za każdym razem. Bo miał nadzieję. Kiedy ja zostałam poddana leczeniu, na niego spadły wszelkie obowiązki. Trójka malutkich dzieci dla tak młodego mężczyzny była obciążeniem nie do przejścia. Ale trwał z dziećmi. Kochał je. Po dłuższym czasie wróciłam do domu. Ale to nie był już mój dom. Zastałam tam zupełnie obcego mężczyznę, z obcą trójką dzieci. Nie odzyskałam swojego dawnego życia. Musiałam się wszystkiego uczyc od nowa. I kiedy już myślałam, że mi się udało, mój ukochany, mój rycerz, mój Anioł Stróż owiedział, że odchodzi. Rozumiałam jego decyzję, ale miałam żal do siebie. Ten sam żal czuję do dziś. Kiedy dzieci są już duże. Nigdy nie dał im odczuć swojej nieobecności. Zawsze pomagał i im i niekiedy też mnie. Ale wdawał się w kolejne romanse, układał sobie życie. Próbował. Spotkał Ciebie, droga Nieznajoma. Wiem, że pokochał Ciebie tak, jak kiedyś pokochał mnie. Albo i mocniej. Wiem, jakie fenomanalne uczucie kryje za sobą miłość. Miłość Jude'a. A ja już nie mogę.. Nie mam siły. Tyle razy próbowałam go prosić, by wrócił. Był ze mną. Za każdym razem słyszałam jedno imię.. Twoje imię, Nieznajoma.

Nie proszę Cię, byś go przekonała. Nie proszę Cię w zasadzie o nic. Chcę tylko zaznać szczęścia. Po raz ostatni. Ostrze, które trzymam teraz w rękach mnie nie zawiedzie.. Mam nadzieję.. Pozwól mi, Nieznajoma po raz ostatni spojrzeć w jego cudowne, błękitne oczy. Nie chcę żyć, kiedy nie będzie go przy mnie. Prosze pomóż mi, Nieznajoma....

Błagam.





Liz, drżącymi dłońmi wzięła list. Wytarła oczy i poszła do saloniku, w którym, jak sądziła, zastała Maggie, zwiniętą w kłębek na sofie

- Tak mi przykro kochanie - szepnęła do swojej córki, która, tak jak matka zaczęła płakać. Obie siedziały jakiś czas w tej pozycji.

-Nikt mi nie powie, że kobiety mają jakiś limit łez - stwierdził bardzo cicho Tom Gold, próbując nieco rozładować atmosferę - Mogłybyście zasilić niejedno jezioro na Wyspie... Maggie.. Twoja decyzja była samolubna. Odważna i szlachetna, ale.. samolubna - stwierdził - podczas gdy matka z córką próbowały siebie nawzajem uspokoić i pocieszyć, on sam przeczytał kilka razy nieszczęsny list. Wnioski, do jakich doszedł były... - Przecoeż ten aktor zakochany jest w Tobie jak jakiś szczeniak. tak przynajmniej piszą w gazetach - dokończył, pokazując córce dosyć obszerny artykuł z dużym zdjęciem Jude'a. Ale to nie był Jude. To był mężczyzna zmęczony, bardzo smutny, wręcz zrospaczony.

- O Boże - szepnęła Czarnooka, przyglądając się zdjęciu. Artykuł mówił o bolesnym rozstaniu aktora, przez które nie może dojść do siebie. Powołując się na "anonimowe" źródła, Brytyjczyk miał szukać swej ukochanej po całym mieście, zaglądając dosłownie pod każdy kamień.

W tym momencie zadzwonił telefon w kuchni.

- tato... - szepnęła Czarnooka, czując, że blednie. Minuta, dwie.. Napięcie i oczekiwanie na ojca było tak wielkie, że Maggie po jakiejś dłuższej chwili złapała się na tym, że wstrzymała powietrze. Tom wściekły jak jeszcze nigdy usiadł naprzeciw córki. Z groźną miną wpatrywał się w twarz córki. Ciemno brązowe oczy kontra oczy czarne.

- Wiesz kto dzwonił? - zagadnał bardzo niskiem głosem. Maggie wzdrygnęła się. Doskonale pamiętała wszystkie momenty, w których jej ojciec używał tego głosu. te momenty nigdy nie kończyły się dla niej dobrze - albo dostawała bardzo długi szlaban, albo lanie. A w późniejszych latach, długie wywody Toma kończyła katastrofalna kłótnia, po których tzw "ciche" dni trwały tygodniami. - Dzwoniły te papierowe hieny - wzdrygnął się. Jednak Maggie parsknęła śmiechem. Właśnie dlatego uwielbiała przyjeżdżać do rodziców. Potrafili -  może nie zawsze specjalnie - odwieść ją od ponurych myśli.

- Papierowe hieny.. Tato, Ty zawsze potrafisz.. - zaśmiała się bardzo cicho - podzwonią, podzwonią i przestaną. Po jakimś czasie zapomną. On też zapomni - wskazała podbródkiem na gazetę, z której patrzyła na Nią smutna twarz jej ukochanego - Nie moge wrócić - dodała nieco głośniej, może by przekonać samą siebie - nie potrafiłabym spojrzeć mu w oczy.

-A praca? - mama Liz odezwała się po bardzo długim czasie milczenia. Obserwowała swoją córkę, która zawsze imponowała jej trzeźwym podejściem do życia, uporem i twardością dorównywała ojcu, może dlatego tak dobrze sobie radziła. To co widziała mama Liz zaczynało ją niepokoić "Zawsze rozstania są ciężkie" - myślała - "ale Maggie nigdy nie wyglądała tak źle. Jakby odpuściła sobie wszelkie dotychczasowe starania"

- Mam bardzo długi urlop. Roczny. Chłopaki nie wiedzą co się dzieje, a w razie jakby dzwonili, to utrzymujcie, że jestem we Francji. Taka jest wersja oficjalna. Również dla Nicka - dodała, widząc otwierające się usta Toma - Pójde do siebie. Musze sie zdrzemnąć.

W pokoju było jasno i cicho. Białe meble idealnie współgrały z morską tapetą i obiciem ścian przy łóżku.Żółty dywanik, leżący tuż przy jednoosobowym łóżku od zawsze kojarzył się Szatynce z jej prywatnym słoneczkiem, nadającym blask jej pokoikowi. Zmierzając do lóżka przeszła obok dużego, starego lustra stojącego w rogu pokoju. Spojrzała na siebie, a w jej oczach stanęły łzy. Zgarbiona sylwetka, w zbyt dużych, wyciągnietych spodniach dresowych i w swetrze jej ojca. Włosy w nieładzie, nie umyte, posklejane, skóra w szarym kolorze, zaczynająca za bardzo opinać szczękę dziewczyny, oczy zapuchnięte, podkrążone i zaczerwienione. Usta ściągnięte. "Istny obraz nędzy i rozpaczy" - pomyślała czarnooka, odwracając się od lustra. Przechodząc do swojego łóżka, na podłogę rzuciła podprowadzoną gazetę, z której patrzył na nią smutno Jude. Widok jej ukochanego, w dodatku w takim stanie przyprawił dziewczynę o fizyczny, nieprzerwany ból. Jakby całe ciało zaczeło się nagle buntować decyzji, jaką podjęła Brytyjka. Jedyne o czym marzyła, to rzucić się na łóżko i zapomnieć o wszystkim. Nie miała pojęcia, ze to co najgorsze jest jeszcze przed nią....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz