sobota, 3 marca 2012

Nowy początek... Maggie.

            Dosłownie huknęła drzwiami wejściowymi. Niczym chmura gradowa wpadła do swojego, na co dzień wysprzątanego salonu i stanęła na środku. Rozglądnęła się. Do czego to wszystko doprowadziło? Że teraz jest w rozpaczy, jak to się mówi?? „W czarnej rozpaczy”. O tak. Tak teraz się czuła.. Dosłownie rozbita na milion kawałeczków.
            Podeszła do komody i jednym machnięciem ręki zrzuciła wszystko na podłogę. Brzdęk tłuczonego flakonu, który dostała na gwiazdkę od mamy nieco ją otrzeźwił. Spojrzała na swoje „dzieło” i ten widok – roztrzaskany flakon, telefon w dość dziwnych częściach, karteczki, na których normalnie zapisywała wiadomości dla siebie i nie tylko – przelał czarę goryczy. Zaczęła płakać. Nie… ona zaczęła wyć. I nie ma w tym nic śmiesznego. Przecież tak zachowują się osoby, które zostały dogłębnie skrzywdzone.. gdy wbito im nóż w plecy.
            Klęknęła. Wewnętrzny ból zdawał się być nie do wytrzymania. Objęła się rękami, jakby to mogło w jakikolwiek sposób pomóc. Nie pomogło. Zrzuciła z siebie płaszcz, buty, włączyła światło w pokoju i spojrzała do lustra wiszącego nad komodą. Obraz nędzy i rozpaczy. Dosłownie – z włosów na puchaty dywan kapała woda, bo przecież nie wpadła na pomysł, żeby idąc TAM wziąć parasol, w dodatku słuchając wciąż prognozy pogody. Bo przecież jeszcze wczoraj było to ważne, najważniejsze. Oczy, na co dzień pięknie podkreślone, były dziś zapuchnięte i zaczerwienione, cera blada, prawie biała, wyróżniały się tylko wciąż drżące usta i te oczy. Wielkie, czarne, puste oczy.
            Odwróciła się od lustra. Nie chciała już więcej siebie oglądać. Zaufać komuś innemu, innemu mężczyźnie to chyba najgorsze co mogła zrobić. Podeszła chwiejnym krokiem do barku, skąd wyciągnęła butelkę ulubionego wina.
 - No! To za nieszczęśliwą miłość – wzniosła toast, i pociągnęła zdrowy łyk wprost z butelki.

Nazajutrz obudziły ją promienie słoneczne.
„no tak” – pomyślała – „nie zasłoniłam okien”. Kotku – zamruczała cicho – Kotku? – powtórzyła. Odpowiedziała jej cisza. I wtedy wszystko wróciło, powróciła wizja poprzedniego wieczoru, dość nieprzyjemnej rozmowy, która przecież nie była kłótnią. To była raczej rozmowa zaliczająca się do tych „smutnych”. Z jej oczu znów popłynęły łzy. Z każdą następną jej wnętrze było trawione jakby żywym ogniem. Nigdy wcześniej nie zaznała takiego bólu.
Żeby osłonić się przed dość natrętnymi promieniami słonecznymi, zakryła głowę kołdrą. Nagle usłyszała stłumiony odgłos dzwoniącego telefonu.
„no tak, pewnie z pracy, ale dziś zrobię sobie wolne” – przeszło jej przez myśl, po czym przymknęła powieki i wróciła do krainy snu.

Obudziło ją pukanie do drzwi. Nie. To było raczej dobijanie się do drzwi. I zazwyczaj jak to bywa podczas nagłej pobudki, nie mogła do końca powrócić do świata żywych i na wpół-śpiąca podeszła do drzwi. Jak bardzo się zdziwiła, gdy za nimi stał jej najlepszy przyjaciel, jeszcze z dzieciństwa, Nick.
- Do cholery! Co się z Tobą dzieje od wczoraj?? Nie odbierałaś moich telefonów, ani wiadomości, maili, pamiętasz? Mieliśmy wczoraj iść do teatru! – Wydyszał z pretensją w głosie, po czym spytał – wszystko ok.?
-tak, też się cieszę, ze Cię widze, Nick, naprawdę – odpowiedziała – a teraz do widzenia – zaczęła zamykać drzwi, ale wysoki rudzielec przytrzymał je.
-Chwileczkę – rzekł, po czym bez niczego, wszedł do jej mieszkania.
„zachowuje się jakby był u siebie, no owszem, przez chwile tu mieszkał, znamy się od ponad 20 lat, ale do cholery!” – jęknęła w myślach.
-Co tu się stało? – wskazał na rozbity flakon, karteczki walające się po większości saloniku, rozwalony telefon. Dopiero teraz się jej przyjrzał i aż wstrzymał powietrze.
Bo wyglądała okropnie. Gdyby minął ją w takim stanie na ulicy, to by jej nie poznał. Nic nie zostało z tej kobiety, którą tak wielbił przez całe swoje życie. Starsza od niego, bardziej doświadczona, piękna, niezależna, zawsze potrafiła znaleźć dobre słowo, wychodziła z każdej opresji obronną ręką. Miała to wszystko, co zawsze intrygowało go w kobietach – wdzięk, klasę a przy tym była nieco szalona i spontaniczna.
„Skoro jest w takim złym stanie fizycznym, to musi być naprawdę źle”- skwitował w myślach.
-Maggie? – podszedł do niej – co Ci jest? Przecież mnie możesz powiedzieć – mówiąc to pogładził ją po policzku.
Maggie jakby pod wpływem tego dotyku wtuliła się w niego całą sobą, ale nie zapłakała. Chyba limit łez się po prostu wyczerpał…
-Zostawił mnie, Nick. Znalazł inną. Lepszą, ładniejszą, bogatszą i młodszą – wydusiła w końcu. I tak musiałaby mu powiedzieć, więc lepiej zrobić to już, teraz.
Piegowaty rudzielec odsunął od siebie swoją „siostrę”, przyjaciółkę i wypowiedział tylko dwa słowa, których tak strasznie teraz potrzebowała: „pomogę Ci”.

Kolejne dni upłynęły Maggie na rozmowach, rozmowach i jeszcze raz rozmowach. Uwielbiała Nicka za to. Był od zawsze znakomitym kompanem. Potrafił słuchać.
Podczas jednej z takich „terapii” przyjrzała mu się uważniej: Wysoki, chudy, ale wysportowany, rudy, z niezliczoną ilością piegów na twarzy, szyi. Od zawsze uważała to za urocze. Gdy byli mali na złość Nickowi zaczynała liczyć każdy pieg, ale było ich tak dużo, ze szybko gubiła rachubę. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Był taki kochany. Zawsze przy niej, o każdej porze dnia i nocy. Dopingował ją w każdej wykonywanej czynności, w każdym związku. I zawsze pomagał jej wyjść z każdego dołka. Nawet teraz, mając żonę i dziecko w drodze siedział tu i wysłuchiwał wszystkich żalów, jakie chowała w sobie jego najlepsza przyjaciółka.
- dobra! Koniec tego – powiedział głośno, wstając z kanapy – spójrz na to wszystko! Twoje mieszkanie to jeden wielki chlew, Ty wyglądasz, jakbyś miała bliskie spotkanie z … no sam nie wiem.. – podrapał się po głowie - załóżmy, że poturbował Cię orangutan i generalnie gnijesz we własnych złych uczuciach. Skarbie, popatrz na siebie! W ciągu tych kilku dni nic nie zostało z tej wspaniałej kobiety, która jednym spojrzeniem powalała na kolana stado facetów! I przez kogo? Przez jakiegoś śmiecia, który nic nie robił, tylko całymi dniami walił w bębny! Kobieto! Dobrze wiesz, ze stać Cię na coś lepszego, niż jakiś parszywy perkusista! – zakończył już podniesionym głosem. Zresztą cały swój wywód mówił nieco głośniej niż powinien, jednak był to sprawdzony zabieg.
„Wkurzenie Meggie zawsze ją nakręca, żeby zaczęła coś robić, żeby zaczęła żyć” – myślał. Dlatego też nie zdziwił się, gdy po wygłoszonych słowach, jego siostra stała naprzeciw niego szybko oddychając, z ustami ściśniętymi w cieniutką linię i gromami w oczach.
- Nigdy. Więcej. Nie. Nazywaj. Dominica. Śmieciem. Kapujesz?? – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
Tego Nick się nie spodziewał. Stanął jak wryty w ziemię.
„Zawsze to działało” – pomyślał - „jeśli go broni.. to znaczy tylko jedno…”
- Ty go wciąż kochasz – wyszeptał patrząc jej w oczy. W te wielkie i piękne, czarne jeziora, które ze wściekłych i bijących gromami, zmieniły się nagle w puste.
Maggie usiadła z powrotem na kanapie, wyczerpana nagłym wybuchem złości.
- To nie tak, Nick. To nie tak.. ja po prostu.. nie uwolniłam się jeszcze od niego i chłopaków. Musze to po swojemu przetrawić.
-Przetrawić, czyli na moje: „Chcę do niego wrócić, i zrobie wszystko, żeby się udało!” – podsumował Rudzielec – NIEEEEEEE.. ja CI na to nie pozwalam i już. Finto. Pakujesz się i jedziesz ze mną.
- Bo co? – spytała zaczepnie szatynka
- Bo jajco. Dobrze wiesz co zrobię, a teraz marsz do sypialni po walizę i wychodzimy. Masz.. 10 minut – dodał i zostawił Maggie samą z ponurymi myślami.
            Decyzje podjęła w minutę. Pobiegła do sypialni, z szafy wyciągnęła swoją największa walizę i po chwili była gotowa.
- No! Grzeczna dziewczynka – pochwalił ją Chudzielec – to teraz wio, do auta i bez gadania – pogroził jej palcem.
- Nie lubie jak zwracasz się do mnie jak do konia – mruknęła
- Póki co jesteś tak uparta ze w moich oczach jesteś Osłem! – zaśmiał się mężczyzna, na co został lekko poturbowany.


„To make you feel my love” – zakończyła cichutko Maggie siedząc przy ogromnym, dębowym oknie, spoglądając na mroczną ulicę, przy której znajdował się dom Nicka.
Miała mu trochę za złe, ze sprowadził ją jakby siłą do tego domu, ale w sumie miał rację. Gdyby nie ten akt, z pewnością zaczęłaby szukać jakiegokolwiek kontaktu ze swoim byłym. Robiłaby wszystko, by tylko móc się z nim jakoś skontaktować, porozmawiać, spojrzeć w te jego cudowne oczy.
            Przypominała sobie te wszystkie chwile, kiedy gładził jej policzki, bawił się kosmykami jej ciemnych, prawie czarnych włosów, jak całował po szyji…
            Zamykając powieki pozwoliła łzom powoli płynąć.
„Jak żyć? Jak po tych wszystkich latach, wspaniałych latach wrócić do szarej i smutnej rzeczywistości?” – Myślała – „Przez tyle czasu byłam związana ze światem muzyki, sceny, występów, fanów, kamer, tego wszystkiego. I nagle? Ciach – tu uśmiechnęła się lekko – i koniec”
            Z tych ponurych myśli wyrwało ją ciche pukanie do jej pokoju. Podeszła do drzwi, za którymi stała Jamie – żona Nicka i przyszła mama.
- Mogę? Spytała nieśmiało – nie miałyśmy okazji porozmawiać
- Proszę – odpowiedziała Maggie otwierając szerzej drzwi.
W momencie, kiedy Jamie wchodziła do pokoju, Maggie przyjrzała się jej: Korpulentna brunetka o dosć ostrych rysach twarzy. Na pierwszy rzut okaz odpychała swoją osobą, całokształtem, ale wystarczyło spędzić z nią kilka minut, aby ją szczerze pokochać, niczym własną siostrę. Maggie uśmiechnęła się na wspomnienie o ich pierwszym spotkaniu:

            Ciepłe popołudnie. Pogoda typowa dla majowych dni. Uwielbiała takie dni, dlatego też któregoś dnia zmusiła Nicka by spotkali się w swojej kawiarence „Traffic”.
On był wtedy głównym programistą strony internetowej jakiejś organizacji do walki z korupcją, a ona podążała za swoim Dominickiem, po całym świecie. Cóż.. Trasa koncertowa do czegoś zobowiązuje.
            Siedziała w kawiarnianym ogródku, czytając swój książkowy nabytek. Ciemne okulary, co rusz opadały jej na czubek nosa, nieźle ją przy tym wkurzając. Lekka sukienka w czerwone grochy wyróżniała ją spośród innych klientów.
W pewnym momencie jakiś cień zasłonił jej ostatnie tego dnia promyki słoneczne, dlatego tez podniosła głowę i ujrzała pulchniutką dziewczynę w krótkich, czarnych włosach.
„Co za niemiły osobnik” – przeszło przez myśl Maggie
- Ty jesteś Maggie? – zaczęła wesoło brunetka
- Zależy kto pyta – odparła raczej niemiło sama zainteresowana
W tym momencie do brunetki dołączył chudy, wysoki, piegowaty rudzielec
-O! poznałyście się już? – zagaił z rozbrajającym uśmiechem
- To Ty jesteś Jamie? Przepraszam! Maggie jestem – odparła podając rękę nowo poznanej dziewczynie.
Wystarczyło kilka chwil, aby obie śmiały się i szczebiotały między sobą niczym najlepsze przyjaciółki, siostry.
           
- Jak się dziś czujesz? – spytała Jamie siadając na wielkiej brązowej sofie.
- To chyba ja Ciebie powinnam spytać – odpowiedziała Maggie patrząc na brzuch swojej „szwagierki”, – kiedy masz termin?
- Za miesiąc i szczerze mówiąc już chciałabym mieć to za sobą.. Troche się boje, ale mam Nicka, no i Ciebie – dodała z ciepłym uśmiechem – Prawda?
- Jestem tu tylko na chwile, zostałam wręcz zmuszona do opuszczenia swojego mieszkania pod groźbą trwałego kalectwa – dokończyła udając ton swojego przyjaciela, po czym uśmiechnęła się szeroko .
- Kochana – zaczęła brunetka – wiesz, ze masz w nas oparcie od zawsze i na zawsze, nie zostawimy Cię z tym, nie martw się, ale musisz nam na to pozwolić, musisz nas do siebie dopuścić.
- Ale.. ja… nie potrzebuje nikogo, dam sobie rade sama – odpowiedziała szatynka sama nie wierząc przez chwilę w swoje wcześniejsze słowa. Usiadła obok Jamie i smutno na nią spojrzała.
„Robi wszystko, buduje wokół siebie mur nie do przejścia, ale w jej pięknych oczach jest tyle smutku, tyle bólu…” – pomyślała Jamie przytulając Maggie do siebie.
            Długo tak siedziały. Obydwu było to potrzebne. Taka chwila w zupełnej ciszy, przerywana przez oddechy obydwu kobiet.
Dźwięk telefonu Maggie przerwał tą cudowną, spokojną chwilę. Spojrzała na wyświetlacz raz, drugi, trzeci. Oczy miała szeroko otwarte, serce zaczęło jej szybciej bić, oddech przyśpieszył. Dlaczego? Bo na wyświetlaczu telefonu widniał jeden, krótki napis: DOMINIC.

            W panice popatrzyła na brunetkę. Z niemym pytaniem w oczach „co robić?”. Przez jej głowę przeleciało milion myśli, tysiące argumentów, by nacisnąć zieloną słuchawkę i tyle samo, by tego nie robić. Czuła w sobie.. No właśnie, co czuła? Gniew, przyjemne mrowienie, smutek, i strach, dużo strachu.
Jamie trafnie odczytała wyraz twarzy szatynki. Szybkim ruchem zabrała jej telefon i wcisnęła czerwoną słuchawkę. W pokoju nastała idealna cisza. Maggie bała się ruszyć, żeby nie rozsypać się tutaj, przed osobą, która na to najmniej zasługiwała.
- Postanowione. Nigdzie nie wracasz, On już tam jest. Sprzedajesz tamto mieszkanie i szukasz nowego, póki co mieszkasz u nas. I nie sprzeciwiaj się – dodała, gdy zobaczyła otwierające się usta Maggie – kobietom w ciąży się nie odmawia – dokończyła i wyszła z pokoju.
Brunetka wciąż wpatrywała się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała jej „siostra”. Miała całkowitą pustkę w głowie, była oszołomiona.
Nagle, ni z tego, ni z owego wstała, wyciągnęła z szuflady biurka swój szkicownik, kilka ołówków i gumek.
- Cóż.. czas się z Tobą przeprosić, mój drogi – mruknęła z małym uśmieszkiem, otwierając zeszyt na nowej stronie – Czas też, żeby zacząć coś nowego. Prawdziwe życie – powiedziała szeptem rozpoczynając nowy rysunek, który był przecież tylko symboliczny.
            Nowe dzieło zajęło jej dość sporo czasu. Malowała przez całą noc. Zakończyła dopiero o świcie. Była zmęczona, czuła pod powiekami piasek, ale skończyła. Była zadowolona z efektu. Jej rysunek wymagał kilku poprawek i przeniesienia ze szkicownika na duży Bristol, po który musiała jeździć w nocy po mieście, co nie było zbyt dobrym pomysłem. Mimo, ze Londyn jest magicznym miastem w dzień, w nocy zamienia się w miasto szeptów, muzyki, cieni. „Miasto cieni”, tak je kiedyś nazwała, chyba nawet z Dominickiem.
Potrzasnęła energicznie głową na samą myśl o blondynie.
„Nigdy więcej blondynów. Nigdy więcej mężczyzn” – przyrzekła sobie tej nocy. I tym razem chciała dopełnić tej obietnicy.
            Z nostalgią spojrzała w stronę wielkiego łóżka, które ją „wołało”. W momencie, kiedy odchylała kołdrę, jej powieki samoistnie się zamknęły. Była tak zmęczona. Wtem znów usłyszała telefon. Już nawet nie patrzyła, kto dzwoni, po prostu odebrała.
- Mmm? – zamruczała prawie nieprzytomna
- Maggie? To ja. Dominic – usłyszała niski głos.
Jej oczy momentalnie się otworzyły. Usiadła na łóżku i czekała w ciszy na dalszy rozwój wypadków.
- Jesteś tam? – spytał
- No co tam? – wysiliła się na ciepły ton – szybko, bo jestem zmęczona, jest sobota i chce odpocząć w końcu – dodała znudzonym głosem.
- Wybacz.. nie wiedziałem, ze Cię obudziłem, chciałem… Co słychać?
Maggie parsknęła pod nosem. Traciła powoli cierpliwość, co w połączeniu z niebotycznym zmęczeniem nie było dobrą mieszanką, w każdej chwili mógł nastąpić wybuch. Dominic najwyraźniej też to wyczuł, dlatego przeszedł do sedna:
- Chcę się spotkać. Porozmawiać. Wrócić. Jest na to jeszcze szansa? – prawie z szybkością karabinu rzekł Pan EX.
„Co robić?” – myślała. Pamiętała swoje przyrzeczenie z nocy, które jakby przybrało nagle na sile. Zrobiła kilka wdechów i powiedziała tylko:
-Nie. Żegnaj – i rozłączyła się – pieprze to. Może i będę tego żałować po obudzeniu się, ale teraz: PIEPRZE TO! – ostatnie słowa powiedziała głośniej, a potem zamknęła powrotem oczy i opadła na miękkie poduszki. W kilka minut zasnęła i po raz pierwszy od dłuższego czasu nie śniła o niczym.
            Obudził ją zapach kawy. A może to był wciąż sen?? Niee… we śnie kawa nie pachnie tak.. realnie. Że aż ślinka cieknie. Otworzyła powieki i patrzyła wprost na Nicka trzymającego w dłoni nic innego jak kubek z kawą. Nie zauważyła jeszcze jednej osoby, stojącej tuż obok.
- Widzisz? Mówiłem, ze kawa zawsze obudzi naszą Śpiącą królewnę – powiedział Nick do kogoś, na co ten ktoś zaśmiał się cicho pod nosem.
- Mmmmm. Dwie sprawy:, która godzina i dlaczego nie dąłeś mi jeszcze tego kubka – powiedziała Maggie przeciągając się z zamkniętymi na powrót oczami. Gdy je otworzyła znieruchomiała. Patrzyła wprost na….
- MATT!! – Wykrzyczała, a sekundę później dosłownie wisiała na Angliku. Tak strasznie się za nim stęskniła. Kiedy odsunęła się od niego zauważyła, ze mężczyzna jest zdziwiony, a nawet w szoku. Ale trudno mu się dziwić, znał Maggie, ale nie znał jej tak dobrze, jak Nick, czy Dominic, dla których takie spontaniczne reakcje były na porządku dziennym.
-oooo no hey – odpowiedział wciąż zaskoczony brunet, po czym lekko się uśmiechnął, – co tam? – Spytał pogodnie
            „Wygląda tragicznie” – pomyślał – „ te sińce pod oczami, ta blada cera, te oczy… teraz widzę, co Dominic z niej zrobił. Istne zombie”
-, Wporządku, ale co Ty tu robisz? Jak mnie znalazłeś – dopytywała szatynka
- Wiem to od.. No wiem i już, ze jesteś u Nicka i mam Cię błagać żebyś spotkała się z.. no wiesz, z kim.. – Dodał nie patrząc w czarne tęczówki kobiety
- nie wierze… - wyszeptała – wynajął Cię, żebyś był jego negocjatora?? To chyba jakiś żart! – wykrzyczała.
- Nikogo nie wynająłem, Matt sam się zgłosił na ochotnika – usłyszała ten znany niski, męski głos. Zamknęła oczy modląc się w duchu, żeby to był tylko sen. Koszmar raczej, ale niech to nie będzie prawda. Zrobiła głęboki wdech i otworzyła oczy.
Stał tam. Przy drzwiach. Jakby nigdy nic, stał w swojej ulubionej błękitnej koszuli, starych spodniach i tak niepasujących do tego czarnych lakierkach.
            Po pierwszym szoku, który trwał zaledwie kilka sekund, Maggie zaczęła dostrzegać zmiany, jakie zaszły w wyglądzie blondyna – przybyło kilka zmarszczek, jego zwykle niebieskie oczy zrobiły się takie.. Smutne. Cienie pod oczami miały niepokojąco ciemną barwę, a włosy, te blond włosy, zwykle lśniące, zrobiły się ciemniejsze, jakby rude.
Cała pewność siebie Dominica, jaką zwykle wykazywał w sposobie mówienia, postawie, wyparowały. Stał przed nią zwykły mężczyzna, niepewny i smutny. Ale czy na pewno zwykły? Kochała go przecież tak bardzo przez tyle czasu. Jeździła z nim w każdą możliwą podróż, była za kulisami, w trakcie, kiedy pokazywał swój perkusyjny talent, wspierała go w ciągu tych wszystkich lat. Przez resztę zespołu została nawet nazwana podporą MUSE. Tak było. Jednak Dzięki za wszystko temu człowiekowi, bo wszystko się zmieniło.
- Powiedziałam Ci już, ze nie masz czego szukać – wysyczała przez zęby szatynka.
Zabolało. Dominic pozornie stał wciąż w jednym miejscu, ale zmiany, jakie zaszły na jego twarzy a przede wszystkim w jego oczach były znaczące.
-Chcę, żebyś powiedziała mi to prosto w twarz. Powiedz, ze mnie nie chcesz i że nie kochasz mnie już – zawarł w te słowa swoją całą miłość do tej małej, piekielnie zgrabnej szatynki, której oczy były jak dwa czarne, nieprzeniknione jeziora, której skóra pachniała frezjami i miodem, której usta były tak słodkie i delikatne, której ruchy doprowadzały go do szaleństwa przez tyle czasu. Te wdzięki, które skrywała w sobie ta piękna kobieta widział nie tylko on. Na ulicy nie raz oglądali się za nią inni mężczyźni, widział nie raz pożądanie w ich oczach. Ale dla niej nie miało to żadnego znaczenia, bo należała cała sobą właśnie do niego. Do Dominica Howarda.
            W czasie, kiedy On przypominał sobie te wszystkie cudowne chwile, Maggie podeszła do niego.
„Schudła. Wydaje się być jeszcze mniejsza, niż kiedyś” – pomyślał – „Tak bardzo ją skrzywdziłem”
-Chcesz, żebym Ci to powiedziała z bliska, to uwaga, mówię: Nie. Masz. Już. Tu. Czego. Szukać. Nie chcę Cie i nie kocham Cie już – powiedziała z powagą wymalowaną na twarzy i w oczach. Kryło się tam jeszcze coś, co zmroziło mężczyznę od środka. Wydawało mu się, że to spojrzenie jest tak zimne, tak lodowate, ze aż parzy.
            Odruchowo cofnął się, wciąż wpatrując się w szatynkę. W jego byłą własność. W kobietę, której się teraz bał. Bał się jej chłodu, jej stalowego wyrazu twarzy, jej lodowatych oczu.
            Nick patrzył na te scenę z niemałym zdziwieniem. Wydawało mu się, ze postawa, jaką przybrała jego najlepsza przyjaciółka sprawiła, ze przewyższa Dominica o głowę. Zaś blondyn jakby skurczył się w sobie, zmalał.
Rudzielec nie poznawał tej kobiety. Znał ją przez tyle czasu i nigdy nie było takiej sytuacji, w której – tak jak teraz – czułby przed jej osobą taki szacunek.
Matt z kolei dziwił się swojemu przyjacielowi z zespołu, ze podczas tej krótkiej rozłąki z Maggie tak bardzo się zmienił. Pamiętał do dziś ich wielo godzinne rozmowy, próbował nie jednokrotnie pomagać, tłumaczyć Dominikowi, ze to zły pomysł. Że decyzja o rozstaniu sprawi, ze blondyn będzie musiał za nią drogo zapłacić. Nie pomylił się.
Ponieważ przed nim stała kobieta pewna siebie, która wie czego chce, i która tak wiele wycierpiała, ze być może zamknęła się już bezpowrotnie na inne uczucia i mężczyzna, który na co dzień wesoły, pozytywnie podchodzący do życia wydaje się być zagubiony, rozdarty, jakby ktoś mu wyrwał duszę.
-Dobrze. To wszystko – cicho odpowiedział blondyn. Czuł narastająca gulę w gardle, czuł, ze jeszcze chwila a z jego oczu popłyną łzy. Nie patrząc na Maggie odszedł.
            Szatynka stała i wpatrywała się w miejsce, gdzie przed momentem stała jej szansa na szczęście, na normalne życie, jednak przysięga, którą złożyła w nocy nie pozwalała jej na pobiegniecie za swoim ukochanym i rzucenie się mu w ramiona.
Tamta kobiet umarła.
            Ocknęła się z tego „transu” w momencie, kiedy stojący przy niej Matt położył jej dłoń na ramieniu. Skinął jej tylko głową i powiedział: Do zobaczenia wkrótce. Po czym również wyszedł.
- Odszedł. Odeszli – wyszeptała. Poczuła, że jej maska spada i rozbija się na miliony kawałków. „Cóż – pomyślała – zrobię sobie nową”. Przygarbiła się, pozwoliła łzom płynąć. Nie minęła kolejna minuta, a jej osobiste słoneczko, jej brat tulił ją w ramionach, pozwalając jej łzom na zniszczenie swojej koszuli.
Czuła, ze inna dłoń, mała i ciepła dłoń głaszcze ja po włosach. Jamie. Miała tak dobre serce, pozwalając jej być tu, pozwalając na taką bliskość ze swoim mężem, ale przecież znała Maggie doskonale. Wiedziała, ze gdyby ta mała szatynka miałaby być z Nickiem, to już dawno by z nim była.
Po bliżej nieokreślonym czasie wspólnego siedzenia w ciszy, Maggie podniosła się, nie patrząc na nikogo wyszła do łazienki, weszła pod prysznic i puściła gorącą wodę w nadziei, ze ta woda roztopi lód, jaki zgromadził się już wokół jej serca.

Reszta dnia upłynęła jej na snuciu się po domu, chodzenia z kąta w kąt. O dziwo, nie zapłakała już. Wszystko ją bolało, jakby miała za sobą mordercze treningi na siłowni.
            Było wczesne popołudnie, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Krzyknęła tylko, ze otworzy, choć nie miała na to najmniejszej ochoty.
Uchyliła drzwi i otworzyła usta ze zdziwienia. Stał za nimi bożyszcze wielu, wieczny chłopiec, „złoty chłopiec”, jak określiło go kilka amerykańskich czasopism, mężczyzna o najpiękniejszych oczach i najbardziej pożądanym głosie na świecie – Jude Law.

- Witaj. Pomyliłem domy? Mieszka tu jeszcze Nick? – spytał z zatroskaniem na twarzy.
Po sekundzie, no może dwóch, w których nie wiedziała, czy zacząć piszczeć, krzyczeć, czy rzucić się na tego faceta, Maggie zamknęła usta, uśmiechnęła się najpiękniej jak umiała i zaprosiła gościa do środka.
- Mieszka, mieszka, domów nie pomyliłeś. To raczej ja jestem tutaj nową lokatorką. Maggie – podała mu dłoń, którą ucałował, patrząc jej w oczy.
„Gdzie tacy faceci się rodzą?” – myślała – „żeby oczarować kobietę jednym spojrzeniem.. Maggie, weź się w garść!” – nakazała sobie stanowczo, po czym zabrała dłoń, którą Jude wciąż trzymał. Zdziwił go ten gest: „Przecież żadna kobieta nigdy tak nie zareagowała” – pomyślał.
-Zaraz go zawołam, rozgość się – zaprosiła mężczyznę do pięknego, ogromnego salonu umeblowanego w nowoczesnym stylu. Dodatki, jakie Jamie tam umieściły nadawały pomieszczeniu bardzo ciepły klimat: kwiaty, dywany, obrazy, nawet plakaty z jej ulubionych filmów doskonale łączyły się ze sobą.
            W czasie, gdy Anglik podziwiał dzieła sztuki wiszące na ścianach, Szatynka pobiegła na piętro, do studia Nicka.
-Ty! – wysapała
- Puka się – odpowiedział cierpliwie wciąż wpatrując się w swój monitor – mogłem być zajęty
-Dla mnie nie będziesz nigdy zajęty – wtrąciła Jamie wchodząca do pomieszczenia i uśmiechająca się od ucha do ucha – Maggie, stało się coś?
-Szkoda, ze macie taki wielki dom, nawet nie widzicie, co się dzieje – jęknęła z przekąsem Maggie opierając się o framugę drzwi.
- Doskonale wiesz, ze nienawidzę, jak mówisz z taką ironią – warknął rudzielec odwracając się do przyjaciółki – No dobrze, co więc się dzieje? – spytał złączając czubki palców i modląc się o cierpliwość, by tylko nie wybuchnąć przy swoich kobietach.
- Eeee tam – odpowiedziała szatynka oglądając swoje paznokcie – jest ciepło, ptaszki śpiewają, Jude Law krząta się Wam po salonie – tu spojrzała na reakcje mężczyzny.
- No to czemu nie mówisz – krzyknął Nick i ucałował o dziwo obydwie Panie – Dziewczyny! Trzymajcie kciuki – rzekł i dosłownie wystrzelił z pokoju.
            Maggie i Jamie spojrzały na siebie, po czym zaczęły się śmiać. Po takich przeżyciach, dla szatynki to była miła odmiana. Po prostu się śmiać.
- Chodź, zobaczymy, co się dzieje – powiedziała Jamie łapiąc Maggie za rękę
- Będziemy podsłuchiwać?
- Nieeee wprosimy się na naradę
- A jako kto? No, bo Ty jesteś żoną, więc masz prawo do tego, a ja?
-, Kto wie, kto wie, może rozmawiam z przyszłą panią Law – zaśmiała się brunetka i uszczypnęła przyjaciółkę
- Spadaj – odburknęła tamta
            Fakt, mężczyźni siedzieli przed wielką ilością papierów i nawet nie zauważyli dwóch drobnych osóbek, wchodzących do pomieszczenia.
-Może coś do picia? – zaproponowała Jamie ciepło, na co obaj podskoczyli. Nie uszło to uwadze Maggie.
-Nick, boisz się żony? – spytała z bezczelnym wyrazem twarzy. To nie tak, ze nie była wdzięczna mężczyźnie za to co robił. Po prostu uwielbiali się ze sobą sprzeczać, dogryzać. Kiedyś obydwoje stwierdzili, ze dzień bez przekomarzań jest dniem straconym.
- Jude, poznałeś naszego osobistego Kloszarda? – spytał nie patrząc nawet na Maggie, co może było i dobrym rozwiązaniem, bo gdyby napotkał wzrok szatynki, z pewnością spłonąłby na miejscu w ciągu sekundy.
- Kogo, proszę? – zwrócił się do Maggie błękitnooki z lekkim uśmiechem. Znał Nicka od kilku miesięcy, znał jego poczucie humoru i owszem, słyszał o pewnej „małej, wrednej, ale kochanej istocie”
            Maggie opanowała cudem atak furii, i uśmiechnęła się szeroko kłaniając się nisko.
- Maggie Gold, przyjaciółka domu, przyszła chrzestna dziecka chuderlaka i Jamie i od niedawna kloszard – spojrzała na Nicka, któremu chyba zrobiło się głupio, w każdym razie miał taki wyraz twarzy. Zupełnie się nie spodziewał takiej reakcji. Sądził że tym komentarzem rozpocznie serię warknięć, szczypań, trzaskania drzwiami, ale nie szerokiego uśmiechu. „Cóż, dzisiejszy dzień przynosi więcej niespodzianek, niż poprzednie lata razem wzięte” – pomyślał,
- Miło mi, Jude Law – wstał i podał jej dłoń- , przyjaciel domu, przyszły wspólnik rudego.. – urwał – a mieszkanie mam – dodał z nieszczęsną miną.
-Wspólnik? – wstrąciła Jamie obserwująca tę scenę. Jak ona uwielbiała takie komentarze tej dwójki. Od zawsze poprawiały jej humor, ale wypowiedź Juda zaskoczyła ją totalnie. Spojrzała na swojego męża, który tylko kiwnał głową.- Och, to cudownie! – krzyknęła i podbiegła do Nicka i ucałowała go.
            Maggie zamarła, zmarszczyła brwi. Dobry humor jak szybko się pojawił, tak szybko zniknał. Wiedziała, co znaczy zawiązanie spółki miedzy mężczyznami. Jej „brat i szwagierka” wyprowadzą się za ocean. Patrzyła na nich, nie zdając sobie chyba sprawy, ze Jude stoi wciąż przed nią i dokładnie się jej przygląda. Uścisnęła jego dłoń, uśmiechnęła się sztucznie i z zamiarem krótkiego spaceru przeprosiła domowników i gościa.
           
Ciepły wiatr rozwiał jej długie włosy. Szła poprzez swój ulubiony – St. James Park, oddychając głęboko i podziwiając cudowny krajobraz. Ten park od zawsze ją uspakajał. Może miało to związek z tym królewskim klimatem unoszącym się w powietrzu, może  z tymi cudownymi kolorami, a może zwierzętami zamieszkującymi park, no bo kto widział kiedyś pelikany w parku?
            Stanęła na mostku podziwiając z początku wschodnią stronę pałacu królewskiego, zachwycając się jak zawsze każdym szczegółem gmachu, wyobrażając sobie to cudowne życie, które muszą wieść Królowa, Książe, książęta… Po kilku minutach jednak, spuściła głowę przypatrując się swojemu odbiciu w wodzie. Nie obchodziły ją tłumy ludzi kręcących się wokół.
„Co ja zrobię tu sama?” – myślała – „przecież od zawsze byli przy mnie. Obydwoje… A teraz.. kiedy wyjadą… Po cholere ten cały aktorzyna się zjawił? Zabierze mi ich” – stwierdziła z goryczą. Stała tak długo. Naprawdę długo.
            Zapatrzona i zamyślona poczuła, ze ktoś otula ją czymś miękkim, ciepłym. Bardzo szybko odwróciła się i napotkała parę błękitnych oczu.
- Nie chciałem Cię przestraszyć – powiedział cicho Jude, otulając dziewczynę swoim płaszczem, jak się okazało później – po prostu pomyślałem, że może być Ci zimno. Jest już wieczór, jakbyś nie zauważyła. Szukaliśmy Cię wszędzie – dodał spokojnie.
            Dopiero wtedy Maggie jakby obudziła się, rozejrzała. Było ciemno, trochę chłodno, a park całkowicie opustoszał. Lampy rozstawione na końcu mostu rzucały słabe światło na jezioro i dwie osoby stojące na moście.
- Jak długo tu jestem? – spytała cicho.
- Kilka godzin. Wybiegłaś prawie od Nicka, wiedzieliśmy, zę coś jest nie tak, a potem, mam nadzieje, ze och nie zabijesz – spojrzał na nią przelotnie – Jamie i Nick opowiedzieli mi cała Twoją historię.
Szatynka prychnęła i odsunęła się od aktora. Oparła się o barierkę, dyskretnie zaciągając się pięknym zapachem męskich perfum. Dziękowała Bogu, ze mogła się ruszyć, spojrzenie tego człowieka ją paraliżowało i roztapiało od środka, ale o tym przekonała się znacznie później.
- No! To proszę, oceniaj mnie, po to tutaj przecież jesteś, prawda? – Zaczepnie powiedziała wpatrując się w postać mężczyzny – nie dość, ze mi ich zabierzesz…
- Kto? Kogo? Nicka i Jamie? Skąd Ci takie bzdury przyszły na myśl – spytał marszcząc czoło – nie zabieram nikogo, a spółka, którą zawiązaliśmy z Nickiem będzie mieć siedzibę tu, w Londynie.
- Czyli.. Nie wyjadą z Tobą? – spytała, czując tym samym jak ogromna bryła lodu, gdzieś w środku rozpuszcza się – naprawdę? – uśmiechnęła się.
- To dlatego wyszłaś? – podszedł i poprawił zbyt duży, beżowy płaszcz na jej szczupłym ciele – Nick był pewien, ze przesadził z tym komentarzem o kloszardzie, wpadł w panikę, kazał mi ruszać niebo i ziemie, żeby Cie znaleźć, bał się o Ciebie, i szczerze mówiąc ja także – ostatnie dwa słowa prawie wyszeptał.
-To, ze on się bał, to jestem wstanie zrozumieć, a raczej lepiej dla niego byłoby, gdyby teraz zabarykadował się w pokoju, bo ukatrupię jak wrócę, ale że Ty? Dlaczego? – spytała
- Opowiadał mi o Tobie. Dość sporo. Czuje, ze znam Cie od naprawdę długiego czasu – odrzekł.
- Od razu dementuje wszystko! – powiedziała śmiejąc się – to wszystko było kłamstwem.
- Czyli kłamstwem było to, ze jesteś wyrozumiała, pomocna we wszystkim, radząca sobie w każdej sprawie, szczera, silna, słodka i niesamowicie piękna? – spytał uśmiechając się łobuzersko.
- Nie wierze, ze tak powiedział, a na pewno nie mówił tego na trzeźwo – odpowiedziała poprostu, ale w duchu cieszyła się, ze jest tak postrzegana, jako radząca sobie we wszystkim
- No… - zamyślił się – fakt, tak zupełnie na trzeźwo to nie było – rzekł, po czym obydwoje wybuchneli głośnym śmiechem.
- Wiesz – powiedziała już spokojnie Maggie – jesteś porządku. Sądziłam, że będziesz jak te resztę gwiazd, zapatrzony w siebie, w swoje pieniądze, a Ty.. Jesteś normalnym, fajnym gościem – uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny.
- Z Twoich ust – skłonił się lekko – to zaszczyt usłyszeć te słowa, Pani
- A w dodatku wiesz, jakich słów użyć, żeby poprawić humor. Sądzę, ze się zaprzyjaźnimy – stwierdziła i wraz z Judem ruszyli do domu.
            Podróż od parku do domku Nicka i Jamie zajęła im mało czasu – włączając to, iż jechali jak to określiła Maggie ”mega wypasionym w kosmos Audi”. W drodze Maggie opowiedziała Jude’owi o swoim związku, o jego zakończeniu i odczuciach. Mężczyzna słuchał ją z uwagą, doradzając, pocieszając. Widać było, ze rozumiał, w jakiej jest sytuacji szatynka.
- Dzięki za wszystko Jude – rzekła Maggie, kiedy stali już pod domem Nicka – a teraz wybacz, ide zrobić komuś mały Sajgon z dupska – dodała z szatańskim uśmiechem
- No.. tylko wiesz.. bij tak, żeby nie było widać – rzekł i puścił do dziewczyny „oczko”.
-Się robi – odrzekła – a tak poważnie. Nie spytałam Cie jeszcze skąd wiedziałeś gdzie jestem, skoro człowiek znający mnie przez całe życie tego nie wiedział?
- Hm.. to nie było trudne. Ten park jest magiczny i ponoć pomaga na wszelkie bóle – znów mrugnął – a tak serio.. to było pierwsze miejsce, które mi przyszło do głowy. Cisza, która tam panuje pomaga się skupić i myśleć.
- W każdym razie gratuluje pomysłu Sherlocku – zaśmiała się szatynka – a teraz dobranoc
- Weź płaszcz, jest zimno – dodał widząc, jak dziewczyna ma zamiar zostawić jego okrycie.
- Odda Ci go w takim razie Nick, mam nadzieje, że do zobaczenia – wysiadła i pomachała mu.
- Szybciej niż myślisz – powiedział cicho i uśmiechnął się do swoich myśli. Polubił ją. Była inna od tych wszystkich kobiet, które do tej pory poznał. Wiedziała, czego chce, mówiła, wprost co ją boli, co jest nie tak. Nie była pustą lalą zza oceanu, które pozują na niewinne, wymagające opieki, a tak naprawdę są wyrachowanymi, zimnymi sukami. Nie, Maggie była inna, lepsza, naturalna, „A przy tym tak uroczo się śmieje” – przeszło mu przez myśl – Wiedział, ze ten, który ja skrzywdził jest sukinsynem i jedyne, na co zasługuje to powolna, bolesna śmierć. Nie znając jeszcze dobrze Maggie przyrzekł sobie, ze od tej chwili będzie czuwać, by była szczęśliwa.
-Jej czar jest niesamowity – znam ją jeden dzień a chce ją chronić. – Mruknął sam do siebie, wciąż patrząc na oddalającą się postać Brytyjki. W momencie, kiedy zamknęły się za nią drzwi, odpalił silnik i odjechał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz