czwartek, 29 marca 2012

XVII.

AGATA:

Agata wraz z Judem i Robertem wróciła do hotelu. Cala drogę Brytyjczyk wydawał sie być nieobecny, jego myśli zapewne krążyły przy ukochanej. Rudowłosa także nie miała dobrego humoru, przyzwyczaiła sie do obecności przyjaciółki, jej rad, słów wsparcia, a teraz znowu została sama ze wszystkim.
- Kochani, musimy cos zjeść! - starał sie wspierać przyjaciół Robert - Od wczesnego rana jesteśmy na nogach, czas sie wzmocnić. W końcu dzisiaj nasz ostatni dzień w Arizonie, musimy nabrać sil przed jutrzejsza podróżą.
- Nie jestem głodna... - jęknęła Agata.
- Ja też. - wtórował jej Jude.
- Co to to nie! - odpowiedział brunet - Wiem, ze tęsknicie za Maggie, bo mi też jej tu teraz brakuje, ale nie możecie sie zaniedbywać. Do restauracji, marsz! Jestem najstarszy i macie się mnie słuchać. - mrugnął.
Przyjaciele uśmiechnęli sie i posłusznie zeszli do restauracji. Posiłek rzeczywiście dodał im sil i poprawił nieco nastrój. Agata postanowiła wykorzystać ostatnie uroki spa i udała sie do kosmetyczki, zostawiając mężczyzn samych.
- Boże, jak mi jej brakuje... - westchnął blondyn - A pożegnaliśmy sie raptem dwie godziny temu.
- Wiem stary, wiem - Downey poklepał go po plecach i uśmiechnął sie - Nigdy nie widziałem cię aż tak zakochanego. Ta maleńka szatynka podbiła twoje serce.
- Ona jest taka, taka normalna. Większość moich kobiet była z naszej branży, sława uderzała im do głowy, pławiły sie w blasku mojej kariery. A Maggie...ona tak twardo stąpa po ziemi, nie liczy sie dla niej kim jestem tylko jaki jestem. Obudziła we mnie takiego Jude'a, jakiego wcześniej nie znałem...
- Widać! – zaśmiał się Robert – Ale to wyszło jak najbardziej na twoją korzyść. I oby tak zostało!
- No mam nadzieję. A z Agatą to chciałbyś tak… na poważnie?
- Wiesz… - zamyślił się brunet – Tak jak ci już mówiłem, musze przeboleć jeszcze Susan. Ale na pewno nie chciałbym, żeby Agata była kimś przelotnym. Tylko muszę być pewien, że jej nie skrzywdzę. No i ona musi chcieć na mnie czekać. – uśmiechnął się.
- Będzie chciała, na bank. – odpowiedział Law – A teraz chodźmy na siłownię, musimy się spocić, jak na samców przystało.

Panowie męczyli się, a Agata upiększała. Cała trójka spotkała się dopiero na obiedzie.
- Kochani, nie obrazicie się jeśli Was opuszczę na resztę dnia? – zapytał Jude. – I nie patrzcie tak na mnie, nie będę się katował. Wezmę się za naukę scenariusza do kolejnych scen, chcę jak najszybciej wrócić do Londynu, albo chociaż zawitać tam na weekend.
- Łoho! Człowiek zakochany ma ambitne plany! – pochwalił przyjaciela Robert – Ale ja też wpadłem na pomysł fajnego spędzenia popołudnia. Agata, tak jakby nie masz nic do gadania.
- A dowiem się chociaż, co wymyśliłeś? – zapytała rudowłosa.
- Lekcja tańca! – odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem Downey, a blondyn w tym momencie parsknął śmiechem.
- ŻE CO PROSZĘ?! – dziewczyna aż podskoczyła – Robert, przecież wiesz, że ja nie tańczę…
- Wiem. – brunet wyszczerzył kły – Dlatego czas to zmienić.
Jude w dalszym ciągu płakał ze śmiechu przy stole, obserwując niezwykle zadowolonego z siebie Roberta i zabijającą go wzrokiem Agatę.
- Nie, nie, nie, żaden taniec! – upierała się przy swoim Polka.
- A jak zamierzasz się ze mną bawić na weselu Maggie i Jude’a? – zapytał brunet, a Brytyjczyk w tym momencie przestał się śmiać.
- A wiesz… - podłapała temat dziewczyna – Masz rację, to chodźmy! – złapała mężczyznę za rękę i pociągnęła w stronę sali gimnastycznej, zostawiając zszokowanego niebieskookiego samego przy stole.

Patrzył na swoje dłonie, mając wciąż przed oczami wyraz twarzy Downey’a, kiedy mówił o ich ślubie. „Ale… chociaż..” – myślał, uśmiechając się do siebie. Prawda, kochał Maggie, ale myśli o ewentualnym zalegalizowaniu ich związku dopiero zostały zasadzone gdzieś w podświadomości aktora. Roześmiał się głośno i pokręcił głową z rozbawieniem. „Jak on coś powie…”
Dźwięk wiadomości sprowadził Jude’a powrotem na ziemię. „Przywołałem Cię myślami, Skarbie” – stwierdził, oglądając zdjęcie przepięknej, podniebnej panoramy. Chmury, słońce i błękit nieba. Piękno samo w sobie. Blondyn jeszcze przez chwilę przyglądał się zdjęciu, po czym odpisał kilka słów ukochanej i udał się do pustego pokoju. Było… dziwnie. Za cicho, za spokojnie, za pusto…
Przechodząc się po apartamencie znalazł kilka drobiazgów czarnookiej – bransoletkę, kilka kosmetyków i łańcuszek, który „dziwnym” trafem był w kieszeni jego marynarki. Uśmiechnął się. „Może to był celowy zabieg, nie ważne. To i tak miłe” – stwierdził. Owinął łańcuszkiem nadgarstek, na niego nałożył zegarek.
- To teraz do nauki! – chwycił kilkanaście stron, które zabrał z domu, usiadł na sofie i przy spokojnej muzyce zaczął się uczyć.

Tymczasem na Sali gimnastycznej czekała już trenerka i zaledwie trzy pary.
- Witam serdecznie! – przywitała ich kobieta – Zapraszam, zapraszam. Państwo chcą opanować podstawy tańca?
- Właściwie to ja nie mam z tym problemu. – odparł Robert – Ale moja przyjaciółka trochę tak i chciałbym ją jakoś hm, oswoić z parkietem.
- Dzięki… - burknęła pod nosem rudowłosa.
- Ależ oczywiście! Żaden problem. – uśmiechnęła się prowadząca – Nawet dobrze, że pan przyszedł, to bardzo ułatwi pracę!
Trenerka powitała wszystkie obecne na sali pary, w skrócie opowiedziała o znaczeniu i zaletach tańca, po czym przedstawiła prawidłową pozycję wyjściową do rozpoczęcia zajęć.
- Dobrze, a teraz krok pierwszy. Zaufanie partnerowi. Niech każda z pań teraz zamknie oczy, a do panów należy objęcia jak najmocniej i najbliżej partnerki. Kobieta ma być zdana na mężczyznę i intuicyjnie wyczuwać jego ruch, w końcu to ona ma prowadzić w tańcu.
Agata wzięła głęboki wdech, popatrzyła na Roberta i zamknęła oczy. Poczuła jego dłonie na swoich plecach i to, że przyciągają ją one coraz bliżej mężczyzny.
- Nie boisz się? – zapytał cicho.
- Ja? – zaśmiała się dziewczyna – To raczej ty powinieneś się bać bycia okropnie podeptanym przeze mnie. No ale cóż, sam tego chciałeś!
- Przekonamy się. – Downey szepnął rudowłosej do ucha, a po jej plecach przebiegły dreszcze.
Kolejny głęboki wdech i uspokojenie myśli. Nie była jeszcze przyzwyczajona do jego bliskości, szczerze mówiąc to zapomniała już, jak to jest być w objęciach jakiegokolwiek faceta, a co dopiero takiego jak ten.
- A teraz moi drodzy panowie. Prowadźcie! – trenerka powiedziała z uśmiechem na twarzy, a z głośników popłynęła muzyka.
Robert przytrzymał mocniej Agatę i ruszył. Starał się, żeby jego ruchy współgrały z muzyką i nie były zbyt gwałtowne dla jego towarzyszki, która była zdana tylko na niego. Polka czuła, że poddaje się muzyce i brunetowi. Jej opór do tańca powoli znikał, aż w końcu rozpłynął się całkowicie. Wtuliła się mocniej w mężczyznę i tańczyła razem z nim. Gdy muzyka ustała, prowadząca zajęcia kazała otworzyć kobietom oczy.
- No i jak? – zapytała rudowłosa.
- Wiedziałem, że się przełamiesz. W końcu każda kobieta by się przy mnie otworzyła. Ma się ten urok i zwierzęcy magnetyzm. – mrugnął, a dziewczynie po raz kolejny zmiękły kolana.
- No ależ oczywiście, Panie Downey! – zaśmiała się Polka, starając się ukryć rumieniec.

Lekcja tańca trwała jeszcze godzinę i obejmowała kilka podstawowych kroków w tańcu towarzyskim. Agacie szło coraz lepiej, doszła do wniosku, że wcale nie rusza się jak słoń w składzie porcelany, a z odpowiednim partnerem taniec jest całkiem przyjemny. Trening tak zmęczył przyjaciół, że po szybkim prysznicu pognali do restauracji na kolację.
- Ej, a może weźmiemy dzisiaj jedzenie na wynos i zaniesiemy coś Jude’owi? – zapytał rudzielec – Bo biedaczek nam z głodu padnie.
- Genialny pomysł!
Piętnaście minut później przyjaciele stali pod drzwiami apartamentu Brytyjczyka. Robert, jak to Robert, wparował do środka bez pukania.
- Jedzonko przyszło! – krzyknął, patrząc na blondyna, zakopanego w kartkach ze scenariuszem.
- O rety, dzięki, ze o mnie pamiętaliście. – uśmiechnął się – Ale przecież dopiero… COOOOO, JUŻ DWUDZIESTA?!
- Owszem. – odpowiedziała dziewczyna – Dlatego lepiej wcinaj, a potem bierz się za pakowanie. O dziesiątej ruszamy na lotnisko. Dobrze, to ty jedz i się ucz, a my śmigamy się pakować. – pociągnęła Downey’a w stronę drzwi.
Wieczór upłynął Robertowi i Agacie w zastraszającym tempie. Pakowanie się, sprawdzanie rezerwacji lotu, telefon do  Indio, kiedy ma podrzucić Extona do domu,. Nawet nie spostrzegli, kiedy nadeszła noc i zmęczeni padli na łóżko.
- Robert… - ziewnęła Agata i wtuliła się w mężczyznę – Padam z nóg.
- Śpij, śpij. Czeka nas jutro długa podróż. – Downey zamknął oczy, oparł policzek o głowę dziewczyny i zasnął…

MAGGIE:

Cierpliwie czekała, aż maszyna wystartuje. Nie zaglądała do albumu. Nie chciała się więcej rozczulać. Zawsze wychodziła z założenia, ze nie lubi, ba! Nienawidzi pożegnań, ale kiedy już przez nie przebrnie, nie odwraca się. Idzie dalej. Tak było i tym razem. Wsiadając na pokład samolotu zamknęła swoje uczucia i wszelkie doznania z tym związane, nastawiając się tylko i wyłącznie na pracę. Wyciągnęła laptopa, sprawdziła pocztę. „500 stron?? Boże!!” – jęknęla w duchu.
- To będzie meczący lot – mruknęła do siebie, po czym nałożyła słuchawki i przy akompaniamencie muzyki poważnej przyswajała potrzebne informacje.
Nie zauważyła, kiedy „stalowy ptak” wzbił się w powietrze. Po dwóch godzinach lotu, cała ścierpnięta, chciała rozprostować kości, jednak ilość ludzi na pokładzie, szybko zniechęciło szatynkę. Wyciągnęła telefon, by napisac kilka słów do Briana


GDZIEŚ TY MI ZAŁATWIAŁ TE BILETY?! CZUJĘ SIĘ JAK W PUSZCE! Już teraz powinieneś załatwić mi jakiegoś masażystę;>
M.

Na odpowiedź nie musiała długo czekać:

Mam już dzwonić po Twojego Jude’a?;>

Wspomnienie Brytyjczyka wywołało uśmiech na twarzy czarnookiej. „A miałaś nie myśleć o niczym innym, jak o pracy!” – nakazała sobie – „ale z drugiej strony, przyrzekałaś sobie,z e żadnych mężczyzn.” – zaśmiała się z siebie, po czym przesłała Law zdjęcie widoku z okna samolotu.
Kolejne godziny… i tylko kilka stron przyswojonych… Zmęczenie oraz nieprzespana noc, zaczeły o sobie przypominać. W końcu powieki Maggie zamknęły się same.
Obudziły ją silne turbulencje. Zdjęła z uszu słuchawki i spojrzała na widok za oknem.
- To już? – spytała głośno.
- Czas najwyższy! – usłyszała głos młodej dziewczyny, siedzącej tuż obok – przespałaś prawie cały lot, szczęściaro! – nieznajoma uśmiechnęła się – jestem Susie
- Maggie – przywitała się – mam tylko nadzieję, ze nie chrapałam!
- Nie, no skąd! Pospadały Ci tylko kartki i telefon, masz je tam – dziewczyna wskazała na mały stolik szatynki – wybacz, zerknęłam. Po co Ci historie życia jakiś ludzi? – spytała przechylając głowę.
- Potrzebne mi to do pracy. Mam pomóc rodzinom ofiar TEGO wybuchu – Maggie zaakcentowała odpowiednie słowo.
- Wiem, wiem… Jestem w szoku,z e udało nam się załapać na ten lot. Ale szykuj się na dokładne przetrząśnięcie bagażu – Susie zrobiła kwaśną minę.
Zrobienie kroku po kilkunastu godzinach siedzenia, z małymi przerwami na dotarcie do toalety nie poszło szatynce zbyt gładko. Bolało ją wszystko. Dosłownie. Odebrała swój bagaż i już na płycie lotniska rozglądała się za żółtymi włosami swojego współpracownika.
- Cześć szefowo!! – usłyszała - Aleeeee Ty tragicznie wygladasz!! – roześmiał się Brian
- Zamilcz, albo zginiesz – warknęła dziewczyna – weź torbę i wieź mnie do pracy.
- Nie do domu? Nie chcesz odpocząć? Nick się ucieszy z takiej niespodzianki – Brytyjczyk mrugnął wesoło.
- Wieź mnie do pracy i nie dyskutuj – zażądała
- Cóż za miłe przywitanie – obruszył się – wiem, wiem – dodał widząc minę Maggie – jesteś niewyspana, czyli jesteś zła, czyli mamy do Ciebie nie podchodzić, wiem!
- Widać, ze dobrze Cię wychowałam, mój synu – potargała włosy chłopaka – no.. wieź mnie wieź, z 500 stron, przerobiłam 150.
Siedząc w aucie Briana, obserwując budynki, ludzi, Maggie zdała sobie sprawę, że coś się zmieniło. Teraz nad miastem zawisła ciemna, zła „chmura”. Czuło się w powietrzu ciągłe napięcie. Jakby ta tragedia, była dopiero początkiem.
Zaparkowali przecznicę wcześniej.
- Nie wpuszczaja żadnych samochodów bliżej naszego gabineciku– wytłumaczył blondyn.
Szatynka weszła do swojego ukochanego „biura”, odetchnęła. Usiadła na wielkiej, miękkiej sofie, dajac sobie chwilę na ogarnięcie tego wszystkiego. Miasto, które istniało w jej pamięci tuż przed wyjazdem, tak naprawdę nie istniało. Było… szaro i ponuro… dosłownie. Twarze ludzi nie były jak kiedyś zamyślone, uśmiechnięte. Były spięte, pełne strachu.
- Boże, co tu się najlepszego stało? – szepnęła sama do siebie, wyciągając telefon i wysyłając wiadomości do przyjaciół, że jest już na miejscu. Jude’owi zaś napisała:
Nie poznasz Londynu… Jest… dziwnie. Nieprzyjemnie. 
Kocham Cię.
M.

Maggie zamyśliła się. Musiała poukładać sobie plan działania. Wyłączyła telefon, wyłożyła laptopa na stół i do późnych godzin nocnych przyswajała potrzebne informacje.

- To ty już jesteś? – Brian wszedł bez pukania do jej gabinetu
- Ja wcale stąd nie wychodziłam! Ale chyba, jeśli zaraz się nie położę, to spadnę, tak więc jade do Nicka.
- Chodź zawiozę Cię… Nie podobają mi się te cienie pod Twoimi oczami… są fioletowe – jęknął
- A to dopiero początek! – Brytyjka zaśmiała się gorzko – prześpię się chwilę i odwiedzę Bena. Ale przypomnij mi… - urwała na chwilę, przeliczając coś w myślach – jaki mamy dzień?
- Moja droga, ulubiona szefowo. Dziś jest sobota. Końcówka lipca. Tyle Ci powiem, wiesz, ze nie mam głowy do dat – zaśmiał się Owen.
- A to super, bo myślę, ze cały dzisiejszy dzień prześpięęęęęęęę – ziewnęła czarnooka, wsiadając do samochodu.
Kilka minut w ogrzewanym pojeździe i powieki dziewczyny znów zaczęły się same zamykać.
- A wiesz, że fajnie wyglądasz, jak masz takiego „kiwaczka”? – roześmiał się blondyn, wybudzając Maggie
- Milcz, bo…
- Wiem, wiem.. Zginę. Zmień płytę szefowo – mrugnał wesoło – o, jesteśmy.
- Skąd w Tobie tyle entuzjazmu?
- Bo Cię widzę! – krzyknął. Faktycznie, jego entuzjazm był w pewnym sensie zaraźliwy. Szatynkę opuściły dzięki temu ponure myśli dotyczące pracy, a nawet tęsknoty za swoim aktorem, choć tego ostatniego miało w ogóle nie być…
- Pffff. Ide, do poniedziałku – uśmiechnęła się, ciągnąc za sobą walizę w stronę domu Nicka. Weszła do środka. Cisza. „NO tak, przeciez jest 7” – pomyślała – „Zrobię ja im pobudkę!”
Pobiegła do sypialni Nicka i Jamie i…. Skoczyła w nogi łóżka. Małżeństwo z krzykiem podskoczyło – No co jest?! Wstawać śpiochy! – wykrzyczała wesoło, przytulając się do zszokowanych przyjaciół.
- Jamie… Koszmar mam… Maggie mi się śni – wybełkotał rudy, przecierając oczy.
- Ty GUPKU! – Jamie się roześmiała – Maggie tu jest, a sądząc po minie, zaraz Cię udusi! Cześć, Pani Law, A NIE MÓWIŁAM?? – spytała mrużąc oczy
- A weeeź się uspokój! – czarnooka machnęła ręką – Jak tam, wasze bobo jeszcze nie wyszło Ci z brzucha? – spytała
- Jutro mam termin i jade do szpitala… Jeśli ta glizda nie wyjdzie sama, to jej pomożemy – rzekła cicho brunetka, gładząc swój brzuch.
- Ej, chudzielec, a gdzie śniadanie dla mnie? – spytała trącając przyjaciela.
- Kuchnia jest na dole, idź sobie zrób – mruknął spod poduszki, którą się zakrył.
- Ale jesteeeeeś – jęknęła Maggie, udając obrażoną – doobra, to nie powiem Ci co się działo tam gdzie byłaaam! – Nie poznawała samej siebie. Albo działało już mega zmęczenie, albo po prostu tak się cieszyła, ze widzi tych dwoje – no dobra. Ja ide zadzwonić do mojej gwiazdy, pewnie go obudzę, a potem ide spać, i wiesz Nick.. nie radzę Ci mnie wtedy budzić…
- Ja go dopilnuje – Jamie uśmiechnęła się szeroko – pozdrów Jude’a!
***
- Halo?
- Czołem! – wyszczerzyła się, słysząc głos ukochanego
- Cześć Kochanie!
- Nie obudziłam Cię? Oj, bo Cię chyba obudziłam… Zadzwonie…
- No przestań… Już nie śpie. Co tam? Doleciałaś? Czemu nie odzywałaś się tak długo?
- Byłam w pracy. Prawie cały lot przespałam, a papiery się same nie ogarną – zaśmiała się krótko – a jak tam u was? Grzeczny jesteś? – spytała złośliwie
- Bez Ciebie to tu strasznie brzydko jest… - Jude zdawał się być smutny.
- Wiem, Kotku, wiem… Też tęsknię… Przynajmniej mamy co robić, więc aż tak się dołować nie będziemy, prawda? – spytała ciepło
- No racja. Mam nadzieję, że uda mi się wyrwać na weekend chociaż do Ciebie.
- A nie boisz się tych kilku godzin lotu? Będziesz zmęczony.
- Wolę być zmęczony, ale z Tobą, niż wypoczęty i sam – rzekł cicho. Maggie była pewna, ze uśmiechał się w TEN sposób. Jej ukochany sposób.
- W takim razie już się nie mogę doczekać – przygryzła wargę – Jude, wybacz, ale całą noc siedziałam nad materiałami, idę spać, odezwę się później, co?
- Śpij dobrze, Skarbie, Kocham Cię.
- A ja Ciebie Kocham – rozłączyła się i z uśmiechem na ustach udała się do łazienki, by 10 minut później wskoczyć na łóżko i z prędkością światła udać się do krainy snu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz